Pies miejski, pies wiejski i dlaczego w mieście budziliśmy mniejszą konsternację



Ostatnio w naszym wiejskim życiu zdarzyło się kilka przykrych rzeczy. Przez blisko rok mieszkaliśmy z dwoma psami na blokach i spotkało mnie tam mniej dziwnych sytuacji niż w jeden kwartał na wsi. Może to kwestia zdefiniowania sobie czym jest wioska, bo czasami mówimy "wieś" i administracyjnie mamy rację, choć w praktyce to bardziej nowobogackie przedmieścia, gdzie powstały nowe domy do których wprowadziły się swojskie mieszczuchy. Takie miejsca łatwo się romantyzuje, bo jest sarenka za płotem, jakiś sielski lanszafcik i ktoś ma ule, ale atmosfera jest jak na ROD. My wprowadziliśmy się na wieś - taką gdzieś ma gnojak, a ktoś inny się dorobił na emigracji i przerobił stary dom na kiczowaty stary dom udający willę. Nie mylcie tych dwóch pojęć. Wieś nie jest tym samym co przedmieście z wiejskim sznytem.

Generalnie są też blokowiska i blokowiska, w tym sensie, że miałam szczęście mieszkać w pięknym, rozwijającym się i bogatym mieście, gdzie standard życia był naprawdę wysoki. Znam różnicę, ponieważ wychowałam się na stereotypowym ślunsku gdzie, bez szydery, wisiałam za dzieciaka na trzepaku, całe dzieciństwo ubierałam się na targowisku (nie zna życia kto nie mierzył spodni na mrozie za kotarką) a śnieg robił się szary od sadzy godzinę po opadzie. Przeprowadzka do bogatego regionu wiązała się z pewnym szokiem kulturowym nie dlatego, że mogłam poczuć się królowa życia jedząc gofra za piętnaście złotych w Sopocie albo parkując moje blisko pełnoletnie auto obok Porsche sąsiada, ale ponieważ im wyższy ogólny standard życia mieszkańców danego rejonu, tym często wyższy standard życia zwierząt im towarzyszących.

Spotkaliśmy na spacerach masę, ale dosłownie masę psów, które chodziły luzem, bo miały dobre odwołanie i na palcach jednej ręki mogłabym policzyć nieprzyjemne incydenty z udziałem cudzych zwierząt lub udziałem ludzi, którzy mieliby problem z moimi zwierzętami. Spotkaliśmy psy chodzące luzem na Monciaku. Autentycznie nie zdarzyło mi się, żeby ktoś za mną wołał że mam natychmiast zabierać te kundle, a takie rzeczy przydarzyły się, kiedy szłam wiejską drogą między torami kolejowymi a pasącą się krową. Nie zdarzyło mi się, żeby w Trójmieście ktoś przeżywał, że dwa psy to jest za dużo i w ogóle co to ma być, a na wsi mam świadomość, że to jaką mam rodzinę jest przyjmowane... różnie. Przez blisko rok życia w Trójmieście NIGDY nie spotkaliśmy kogokolwiek, kto miałby jakiekolwiek obiekcje do psów idących luzem. Nigdy. Byliśmy z nimi na różnych plażach, w parkach, na wydmach i nigdy nie tylko nie zwrócono mi uwagi, ale nawet nie patrzono na mnie karcącym wzrokiem.

Nigdy. A już nawet nie wspominam o tym w ilu knajpach byliśmy z psami i nikogo to nie szokowało.

Od kiedy mieszkamy w górach, ergo - blisko lasu, dość regularnie w lokalnych mediach społecznościowych ktoś przeżywa, że luzem biegające psy zarzynają sarny albo budzą grozę w ten czy inny sposób. Rzadko jednak udaje się komuś przetłumaczyć, że nie, to raczej na pewno nie są zadbane psy turystów, które idą na szlak ze swoimi właścicielami, i, przeważnie, pozostają pod pełną kontrolą. Obstawiałabym raczej sfory błąkających się bezpańskich albo w-teorii-pańskich psów, których nikt nie szczepi, nikt niczego nie uczy i nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności jeśli coś się stanie. Jako właścicielka czterech psów i dwóch niewychodzących kotów muszę być trochę ekscentryczna, ale jednak mam wrażenie że większym szaleństwem jest to, że po zmroku jestem dodatkowo ostrożna za kółkiem bo bankowo spotkam na jezdni przynajmniej jednego wyluzowanego Burka albo że idąc przez wioskę muszę mieć oczy dookoła głowy, czy za chwilę nie wyskoczy na mnie czyjś niby-pański-ale-na-cholerę-komu-ogrodzenie kundelek z obnażonymi dziąsłami. To może się wydawać śmieszne, bo łatwo jest być kozakiem za klawiaturą komputera, ale kiedy biegnie na mnie taki sfrustrowany Azorek (rzadko są to duże psy, duże psy siedzą w kojcach) naprawdę się zastanawiam czy po prostu puścić smycz, żeby pieski się same "dogadały" czy posłać go kopem w dupę do Czech.

Rzecz w tym, że kiedy mój pies został ugryziony przez takiego szeryfa, szczęśliwie bez przerwania skóry, to właściciela szukaj wiatru w polu, ale moje psy i ja z taką sforą jesteśmy na tyle charakterystyczni, że bankowo miałabym problemy. To już tak abstrahując od tego, że nie jestem wojownicza i cięte riposty mam tylko w internecie.

Na sielskiej, romantycznej i pachnącej słomą wsi usłyszałam również, że mam ładne, wyszczotkowane psy, bo nie mam dzieci, ale jak będę miała dzieci to zostawię sobie jednego psa i jeszcze będzie miał kołtuny. To nie był żart. Te słowa naprawdę padły.

Kolejną ciekawostką jest to, że wśród mieszkańców wsi występuje jakieś doprowadzone do ekstremum przeświadczenie, że psy brudzą. No generalnie brudzą, nie da się ukryć, że jak trochę popada to mam ślady błotnistych łapek na kafelkach. Tylko, że jak trochę popada, to nanoszę też sporo błoto na butach bo nadal nie mamy żadnego przedsionka i zotało mi tylko na tyle przyzwoitości, żeby zostawiać przed progiem gumowce do prac ogrodowych. Prawie wszystkie zwierzaki korzystają też z uroków kanapy, więc znajdujemy sierść w różnych, często zaskakujących miejscach. Ale nie mam wrażenia, żebym mieszkała w gnojowicy, szczególnie że miałam też dwa długowłose psy w mieszkaniu w bloku, no i wiadomo jak jest - wycieranie, szybkie przetarcie łapek (kanapa była biała) i regularne odkurzanie przedpokoju, żeby bardziej nie roznosić, plus sprzątanie psich kłaków. Tymczasem prawie każda osoba z którą rozmawiałam, żeby może wpuścić psa jak leje ściana wody, była głęboko przekonana, że pies obsika ścianę, wysmaruje kupą wszystkie meble i zeżre każdą parę butów jaką znajdzie, a potem znajdzie w składziku młotowiertarkę i zacznie demolować ściany. Nagle każdy ma psa którego jedynym celem jest nanieść błota w kieszeniach i zrobić rozróbę, co dziwi mnie o tyle, że moje purchlaki na ogół w domu śpią, ewentualnie mamlają sobie zabawkę. 

Miałam taki tydzień, że dosłownie każda osoba którą spotkaliśmy na spacerze pytała czy te psy jej nie pogryzą i nie przyjmowała do wiadomości, że nie ma takiej opcji. Generalnie sprawa jest przykra, bo to zawsze byli starsi ludzie, którzy pomalutku tuptali sobie przez wioskę na grzyby i nagle zaliczali jakiś rodzaj resetu, że idę z dwoma psami luzem i te psy nikogo nie atakują. W jakim świecie trzeba żyć, żeby mieć automatyczne skojarzenie wolno idącego psa z pogryzieniem?

Dostałam jeden ochrzan, że jak jeszcze raz przejdę daną ulicą, że somsiad maczo spuści na mnie swoje agresywne psy. Nadal się zastanawiam, dlaczego ziomek uważa, że pierwszą rzeczą jaka przyjdzie do głowy jego psom to atak na jakąś losową osobę, w tym przypadku mnie.

Zostałam okrzyczana, że mam przestać łazić z tymi kundlami, bo wtedy psy które nie chodzą na spacery są zazdrosne i szczekają i nie da się wytrzymać. Dostałam też kilka komentarzy, dlaczego Brokuł nie ma kagańca. Czemu miałby mieć kaganiec, zapytacie? Bo jest dużym, czarnym psem. A on nawet nie jest duży, ledwo do kolana. I nie, nie musi mieć kagańca. Tylko jak odnoszę się do podstawy prawnej to osiągam tym tyle, że chłopina albo babina zaczyna się pienić że naśle na mnie policję. I ja się nie boję policji, sama się zgłosiłam na pogadankę z dzielnicowym o przepisach mnie obowiązujących, ale boję się takiej klasyki gatunku jaką jest kiełbasa z trutką przerzucona przez płot, bo o martwego psa inne psy nie będą zazdrosne.


To ogółem bardzo gorzki temat. Marzyłam o wyprowadzce na wieś, co więcej na tę konkretną wieś, i z tak ogólnie to jestem zachwycona. Mamy przewagę fajnych, pomocnych sąsiadów. Uwielbiam fakt bycia na swoim. Jestem zakochana w możliwości picia kawy na własnym kawałku trawy. Trzaskam kilometry w górach i nie przestaję się nimi zachwycać. Co więcej, nie miałam niemal żadnych nieprzyjemnych incydentów na szlaku oraz w którymkolwiek z pobliskich miast, gdzie bez problemu weszliśmy z psami do restauracji. W zasadzie sto procent kwasów które miałam do tej pory jest w jakiś sposób związana z psami, więc to nie że mi się nie podoba, po prostu w mieście fakt posiadania większej liczby psów budził mniejszą konsternację.

Comments

Popular Posts