Gdzie psy mają naszą miłość i dlaczego pod ogonem



Zakochałam się w Brokule od pierwszego wejrzenia - był idealnym, cudownym niedźwiadkiem, w ogóle niepodobnym do psa którego sobie wymarzyliśmy. Z Chałką już było trochę pod górkę i potrzebowałam czasu żeby do niej dojrzeć. Pamiętam, że kiedy pracownik schroniska wyprowadził ją z boksu sparaliżowało ją ze strachu, więc ze schroniska wyniosłam ją na rękach. I wtedy coś do niej poczułam, ale była od początku zupełnie nie w moim typie, więc dopiero jakiś czas później przyznałam sama przed sobą, że ją kocham. Karmę pokochałam od dnia zero, kiedy weszłam do jej boksu, a ona się we mnie wtuliła. Baklavę zobaczyłam na zdjęciu i wiedziałam, że to mój pies. 

A potem Karmisia odeszła, a my adoptowaliśmy Florę. I chociaż jest z nami już ponad pół roku, nie wiem czy mam dla niej tyle samo miłości ile dla reszty mojej psiej rodziny, w tym Karmel. 

Rzecz w tym, że Flora przez większość czasu jest psem trochę, tak jakby, cofniętym, o ile to dobre, poprawne politycznie słowo. Wzrok i słuch ma w porządku, jej ogólna kondycja fizyczna jest okej, natomiast deficyty wynikające ze spędzenia większości życia w kojcu czasami dają mi popalić. Po pierwsze - Flora musi wąchać. Długo. Odciąganie jej od tego wąchania wiąże się z rozjechaniem się psa na ziemi i twardym trzymaniu podłoża całym cielskiem. Spacer z nią na smyczy to męka, bo potrafi się tak zatrzymywać DOSŁOWNIE co pięć kroków. Udało się opanować szukanie śmieci (chwała diecie BARF), ale długi spacer po terenie zabudowanym (chciałam napisać "po mieście", ale to byłaby przesada) to irytujące doświadczenie, bo ona wącha wszystko. 

Dwa. Flora jest lękliwa na poziomie kosmicznym. W pomieszczeniu obok spadnie miska - Flora ucieka w panice. Ktoś kichnie - Flora ma stan przedzawałowy. Kiedyś na takie wydarzenia reagowała agresją, teraz po prostu ucieka w panice, ale jak w kreskówce, że w pierwszym momencie przebiera łapami w zasadzie w miejscu. Flora boi się głaskania. Trochę jakby chciała, ale głównie się wtedy kuli i opuszcza ogon. Boi się też zapinania na smycz, ale o ile w domu pcha się pod karabińczyk, tak na zewnątrz siada cała zrezygnowana na ziemi i wciska głowę w ramiona, jakby czekała na ciosy z góry.

Do szału doprowadza mnie jej cykl dobowy. Budzi się ok. 6:30-7:00 i to duży sukces, bo potrafiła wstawać o 3:00 rano i najpierw budzić szczeniaka. No i robi, jak my to nazywamy, "rekina", to znaczy krąży wzdłuż krawędzi łóżka ocierając się o nie całym ciałem, jakby ją swędziało. Rzecz w tym, że robi tak tylko rano, kiedy chce nas obudzić. Wydaje przy tym dźwięki przypominające skamlenie, ale bardzo wysokie i płaczliwe jednocześnie i robi tak aż wstaniemy i damy jeść. Jeśli ją wykopię za drzwi, to będzie pod nimi siedzieć i płakać w opór. Próbowaliśmy to przeczekać, ale po dwóch, trzech godzinach skamlała dalej, bo chciała jeść. Chodziło tylko o to - o śniadanie. Wywalczyliśmy tę 6:30, ale wtedy już trzeba wstać, dać miskę, odsikać i można pospać jeszcze troszkę. 

I Flora jest kochana, to nie, że ma same wady, ale ma ich jakby więcej niż ktokolwiek inny, chociaż to też nie fair, bo jej problemy są takie bardziej irytujące niż potencjalnie niebezpieczne. A jednak trudno mi ją kochać. Pewno dlatego, że nie jest Karmą, nie moją ukochaną, białą kishu-ken. Zabraliśmy ją trzy tygodnie po śmieci Karmelone, bo też staruszka, z podobną historią, a to inny pies i nie żałuję tego, że jest z nami, w tym sensie że wierzę, że daliśmy jej dobry dom i dobrą jesień życia, ale jednocześnie nie wiem czy ją kocham.

I ciekawe jest to, że nie wiem też, czy jej to robi jakąś różnicę. Jest karmiona tak samo jak wszyscy inni, to znaczy BARFem, dodatkowo dostosowanym do jej nietolerancji pokarmowych. Nie oszczędzam na jej suplementach, leczeniu czy zabezpieczeniu przeciwko kleszczom. Chodzi na długie spacery, lubię patrzeć jak się cieszy albo jak biegnie, po prostu wiem że nie nadaje się na spacery po mieście, więc jej to w miarę możliwości oszczędzam. Kiedyś bardzo spodobała się jej jedna nasza kołdra, do czego doszliśmy w ten sposób, że kiedy sprzątaliśmy bieliźniarkę cały czas się wokół niej kręciła i kładła obok. Dostała tę kołdrę do swojej klatki i kokosiła się na niej pół dnia. 

Nie chcę, żeby zachorowała. Nie chcę, żeby odeszła. Jest dobrym psem, ale nie jest Karmą. 


I myślę, że ona tej miłości nie potrzebuje i wystarcza jej miękkie legowisko, gryzaki, mięso z indyka które uwielbia, spacery, spokój i rutynę, drugie legowisko na podwórku i ten moment na górskiej hali, kiedy można się położyć i wąchać kosmos. I ona nigdy się pewno nie dowie, że szlag mnie trafia od tego wąchania albo ocierania się rano o krawędź łóżka.

Jednocześnie zastanawiam się, ile osób kocha swoje psy, ale o nie nie dba. Nie chcą ich oddać, bo się przywiązali, ale psy żrą kaszę albo mają jakieś zaległe szczepienia albo złamane, źle zrośnięte łapy. Ponad rok temu spotkałam pod sklepem taką staruszkę, która wydawała się całkiem normalna, dopóki nie powiedziała, że ten piesek co z nią przyszedł do Biedronki i tak grzecznie czeka, to jest jej ostatni pies, bo... miała ich dziesięć, ale dziewięć zabrał OTOZ, a tego jednego nie złapali. I ja wtedy nie wiedziałam co powiedzieć i czy kupić jej karmę dla tego psa, czy to będzie enabling. 

Niedawno odbierałam z ogłoszenia z olx dwa koty - nazwaliśmy je Mariposa i Kawior i zostaną u nas. Pani wzruszona, że takie kochane kociaki, tak pięknie się razem bawią, cudowny widok, wspaniałe zwierzęta... Koty nigdy nie były wpuszczone do domu. To raz. Dwa, miały na plecach nie kolonię pcheł ale całą pchlą cywilizację. Trzy, miały horrendalnego świerzba. Kiedy wyjeżdżałam z posesji zobaczyłam ich ojca - utykał z przetrąconą łapą. Fajny dom, taki nie za troskliwy. Ale za to ile tam było miłości.

Comments

Popular Posts