Jak moje przejście na pracę zdalną wpłynęło na życie moich psów



Parę miesięcy temu zdecydowaliśmy się na spory przewrót w naszym życiu i, po pierwsze, przenieśliśmy się na wieś, a po drugie - postanowiłam spróbować pracy zdalnej. Jestem lektorką języka angielskiego i już dawno 1) nie byłam na etacie, 2) pracowałam w niestandardowych godzinach, ale w tym momencie pracuję wyłącznie z domu i w tym miejscu opiszę jak to wpłynęło na moje życie z psami.

Po pierwsze - jest tych psów więcej. W bloku mieszkaliśmy z Brokułem i Chałką, a po przeprowadzce zdecydowaliśmy się na trzeciego i później czwartego psa. Możliwość pracy zdalnej bardzo się temu przysłużyła, bo dużo jestem w domu (nie siedzę w domu), więc przerwy wykorzystuję na spacer, jakaś szybką zabawę węchową albo po prostu BYCIE z moimi psami, dzięki czemu nie są nakręcone popołudniu, kiedy normalni ludzie kończą pracę.

Ale zacznijmy od minusów:
- praca zdalna jest w moim przypadku związana z umowami zlecenie, co oznacza że są lepsze i gorsze finansowo miesiące, o składkach emerytalnych nie mówiąc,
- nie przysługuje mi urlop, to znaczy mogę mieć tyle, ile sobie sama poustawiam z kursantami - jeśli nie pracuję, to nie zarabiam; prosta sprawa
- to nie jest tak, że mogę sobie pracować kiedy chcę - jeśli jestem umówiona na konkretną godzinę, to jestem umówiona na konkretną godzinę i przekładanie spotkań nie zawsze wchodzi w grę,
- psy nie zawsze są ze mną w tym samym pokoju kiedy pracuję; szczególnie jeśli szczeniak ma srogą fazę to wylatuje z pomieszczenia, więc to nie jest romantyczny obrazek z psami u stóp (choć często tak jest),
- zdarza się (nawet często), że pracuję w weekendy, wiec umawianie się z innymi psiarzami nie zawsze jest łatwe.

Plusów jest trochę więcej, oczywiście jeśli chodzi o to, jak mój system pracy wpływa na psy:
- spędzam z nimi sporo czasu w ciągu dnia, nawet jeśli mam dużo zajęć, to mogę wykorzystywać okienka na jakąś interakcję,
- często zdarzają się spacery w środku dnia, bo większość zajęć prowadzę rano albo popołudniu,
- dużo łatwiej jest mi wyskoczyć do weterynarza w godzinach, w których gabinet nie jest pełen ludzi pracujących w normalnym systemie,
- udaje mi się robić spacery w porach, kiedy w danych miejscach jest mało ludzi,
- bardzo łatwo wykonuje mi się wszystkie zabiegi pooperacyjne - nie muszę się martwić, że pod moją nieobecność ktoś zerwie kołnierz albo poleje się krew,
- znacznie szybciej nauczyliśmy Baklavę czystości, bo mogłam reagować po każdej drzemce i odsikiwać ją na podwórku, przez co całkowicie przeskoczyliśmy etap sikania na matę,
- znacznie szybciej udawało się nam socjalizować rezydentów z nowym zwierzakiem ze sobą, bo miały ze sobą różne interakcje w ciągu dnia.

Natomiast nie do końca rozumiem narracji, w której niektóre rasy psów, przeważnie użytki, miałyby nadawać się głównie lub nawet wyłącznie do domów w których ktoś pracuje zdalnie. Moje dwa psy miały dużo ruchu kiedy pracowałam poza domem. Praca zdalna prymarnie wpłynęła na liczbę psów na których mogłam sobie pozwolić, ale przy jednym lub dwóch nie miałoby to dla nich większego znaczenia. Przy czym nawet kiedy pracowałam stacjonarnie miałam elastyczne godziny i środek dnia często był wolny, a to też znaczna różnica niż gdybym była na etacie.

I, co chyba najważniejsze, nie pozwalam moim psom by spędzały ze mną CAŁY czas. Martwię się, że gdybym wróciła do pracy poza domem, to zmiana w tę stronę mogłaby wywołać u nich jakieś odloty separacyjne. Dlatego czasami wylegują się obok kiedy pracuję, a czasem siedzą w innym pokoju. I to też wydaje mi się być dość zdrowe.

Comments

Popular Posts