Konsekwencje wykastrowania jednej suki i konsekwencje niewykastrowania drugiej suki



Ponieważ nasz szczeniaczek jest suczką, już kilka osób postanowiło zapuścić wirtualnego żurawia w nasze kastracyjne plany. Z oczywistych przyczyn nie mam zamiaru rozmnażać kundelków, nawet jeśli Baklava miałaby mieć super umaszczenie i w ogóle być najlepszą sunią w powiecie, ale to za mało. Powinnam ją ciachnąć przed pierwszą cieczką. Powinnam ją wykastrować najszybciej jak się da. Powinnam myśleć o tych biednych, bezpańskich, wiejskich pieskach, które będą czatować pod moją furtką, żeby się dostać do grzejącej się suki, chociaż nie czaję czemu to miałaby być moja sprawa.

Rzecz w tym, że Baklava, podobnie jak wszystkie nasze zwierzęta, zostanie poddana zabiegowi, ale dopiero kiedy uznam że jej rozwój się zakończył. Nie wierzę w ballady o tym, że każda suczka powinna doświadczyć macierzyństwa, ale jak najbardziej wierzę w to, że pozbawienie psa hormonów może wpłynąć na jego zachowanie. Jeśli będzie się to wiązało ze sprejowaniem gazem pieprzowym lokalnych burków w oczekiwaniu na zakończenie dojrzewania mojej suczy to trudno.


Mamy dwie dorosłe, adoptowane suki. Obie zostały wykastrowane w schronisku i dzisiaj chciałam napisać, z jakimi konsekwencjami tego zabiegu (lub jego braku) musimy się mierzyć w naszym post-adopcyjnym życiu.

Seniorka Karma została wykastrowana dopiero po rozwinięciu się u niej dwóch guzów sutka. Kastracja nie została wykonana razem z usunięciem guzów, ale pół roku później. Wykastrowano ją bezpośrednio przed adopcją i zakładam, że nie zrobiono tego zabiegu przy okazji wycinania guzów z braku środków. W tym czasie, czyli między usunięciem dwóch guzów a kastracją, zdążył się pojawić kolejny guz. Prawdopodobnie miała kilka miotów, jej stan ogólny można było określić jako zły, ale brak kastracji był tylko jedną składową tego stanu rzeczy. Gdyby jednak została "ciachnięta" odpowiednio wcześniej, najpewniej uniknęlibyśmy tego nowotworu. Można również podejrzewać, że jeśli wystąpi przerzut na płuca, ten nowotwór będzie przyczyną jej śmierci.

Chałeczka została wykastrowana miesiąc po odłowieniu, kiedy miała około 4 lat. Do nas trafiła ponad pół roku po zabiegu. Wielu weterynarzy mówiło, że szycie jest spraprane i jak nic rozwinie się z tego przepuklina, ale nic się z tym nie działo przez ponad rok. Przy czym ta blizna była... nietypowa. Czasami się powiększała, potem znowu zmniejszała, zmieniała też kolor, ale lekarze na ogół mi nie wierzyli, szczególnie, że suka była w dobrej formie. Parę miesięcy temu rozbolał ją brzuch i ta blisko dwuletnia blizna pękła w dwóch miejscach. Smród który temu towarzyszył był nie do opisania. Pojechaliśmy do weterynarza w niedzielę, po tym jak w ogóle udało się nam do niego dodzwonić po godzinach pracy, ale lekarz odrzucił perforację jelit jako przyczynę tego stanu, bo zwierzak jadł, pił i załatwiał się normalnie. Podejrzewano ugryzienie, które z kolei my wykluczyliśmy, i dość sceptycznie podchodzono do tego, że coś miałoby się stać ze starą, blisko dwuletnią blizną po kastracji. Chałka przez ponad dwa miesiące była na antybiotykach, rana została oczyszczona i zaszyta, ale ciągle coś się z niej sączyło. Antybiogram wykazał obecność e.coli, ale założyliśmy, że po prostu położyła się gdzieś w jakichś odchodach. W końcu podjęto decyzję o operacji korekcyjnej, ponieważ weterynarz założył, że w mięśniu została jakaś nitka albo inna duperela, którą po prostu trzeba usunąć. Cały czas nikt mi nie wierzył w magicznie poruszającą się bliznę i powątpiewano w smród z rany - sugerowano mi, że po prostu taki jest zapach psa.

Ale nie. Podczas operacji okazało się, że weterynarz który ją kastrował przyszył jej jelito do mięśni. Ot, niedopatrzył. Ot, rutynowa operacja bezdomnego, schroniskowego kundla. Konsekwencje mogą być różne - od bardzo poważnych do żadnych. Jelito zostało oderwane od mięśnia i zaszyte, przez co powstało zwężenie. Tylko że to zwężenie i tak tam było od czasów kastracji i nie mieliśmy problemów z trawieniem. Zalecenia też s a różne - jeden lekarz zalecił dmuchać na zimne i karmić płynami i papkami do końca życia, drugi podszedł do tego bardziej na luzie, żeby obserwować, bo ten odcinek nie jest długi i będzie dobrze niezależnie od serwowanego pokarmu. Suka szybko wróciła do pełnej sprawności, ale załatwiła się dopiero po kilku dniach. Stabilizowanie stolca (kupa jest dobrym leitmotivem, jak zawsze) pewno potrwa dłuższą chwilę.

Można się kłócić, że to, co spotkało naszą suczkę nie jest konsekwencją kastracji per se, ale niewłaściwego szycia, a to dwie różne rzeczy, ale fakty są takie, że zabieg się odbył i poza prognozowaną korzyścią mamy też całkiem realną stratę - uszkodzone jelito. Jeśli nie pojawi się zapalenie otrzewnej to już będzie dobrze. Ale lista rzeczy które mogą pójść nie tak, tylko dlatego, że lekarz wykonujący kastrację spaprał, jest długa i straszna. A weterynarz, który to zrobił raczej śpi spokojnie i nadal ma umowę z tym schroniskiem.

Podsumowując.

Mamy w domu jedną suczkę, która za brak kastracji w odpowiednim momencie zapłaciła nowotworem sutka. Z powodu choroby miała niewielkie szanse na adopcję, ale jest z nami i teraz pozostaje nam trzymać kciuki, żeby przerzut do płuc nie pojawił się szybko.

Ale mam też drugą suczkę, która za kastrację zapłaciła uszkodzeniem jelita i prawdopodobnie dużymi problemami trawiennymi do końca jej życia. Nie, nie będzie mieć ropomacicza, nie grozi jej też ciąża urojona, ale za to robiła kupę przetoką do brzucha, a końska dawka antybiotyków rozwaliła jej wątrobę.

Czy będziemy kastrować Baklavę? Tak, w pewnym momencie na pewno. Ale nie u przypadowego weterynarza, który akurat kasuje 30 złotych mniej niż konkurencja. W jakim wieku będziemy operować - tego jeszcze nie ustaliliśmy.

Comments

  1. Zgadzam się w stu procentach i pałowałabym za ciachanie ośmiomiesięcznych dzieciaków, do tego ras i typów olbrzymich i dużych, bo dostały pierwszej cieczki, galopem, bo się na bank weźmie i zapyli.
    Poza tym kastracja ma wady i zalety, jak każda duża ingerencja w organizm i uważam, że świętym prawem właściciela jest prawo, do decyzji w tej kwestii. No ale, jak rzuciłam linki do badań w temacie, to uznano mnie za orędownika średniowiecznych poglądów i rozmnażacza. A, ze moja suka, mimo dwóch lat bycia płodną, powołała na świat okrągłe zero szczeniąt, to zapewne cud boski, a nie fakt, że jej po prostu pilnowałam

    ReplyDelete

Post a Comment

Popular Posts