Miłość ci wszystkiego nie wybaczy. A jakie są Twoje standardy?



Dawno temu udzielałam się aktywnie na grupie gryzoniowej na fejsie i jeden wpis zapamiętałam szczególnie dobrze. Nie wiem czemu autorka go napisała, ale podzieliła się długą, smutną historią, że zaadoptowała dwa szczurki od koleżanki, chociaż nie była im w stanie zapewnić dobrych warunków. To znaczy koleżanka pewno wyrzuciłaby je w parku, a tak mieszkają sobie u OP w za małej klatce, jedzą głównie makaron i ścinki z wędlin i nie są często brane na ręce bo gryzą, ale autorka wpisu je kocha i jest jej przykro, kiedy ogląda duże klatki z hamakami i akcesoriami pod kolor, bo nie może im zapewnić takich warunków ze względów finansowych. Post dostał dużo serduszek i słów wsparcia, dopóki nie przyszedł ktoś z administracji i nie wyłożył kawy na ławę - gdyby nie płaczliwy ton wpisu, jego autorka zostałaby zlinczowana za złą klatkę i brak brania szczurów na ręce (to ważne, żeby móc wymacać zmiany nowotworowe). Ogółem miałam bardzo mieszane uczucia związane z tą historią, ale teraz coraz częściej widzę podobne rozważania w pieskowym świecie i zastanawiam się, czy my jako naród, jeśli weźmiemy przeciętne warunki bytowe przeciętnego psa, czy możemy kogokolwiek oceniać za "nieadekwatną opiekę" nad zwierzęciem, skoro jedyną alternatywą byłoby schronisko.


Pytanie brzmi - od którego momentu możemy zacząć mówić, że ktoś przegina i nie powinien mieć psa. Kiedy pies jest w kojcu? A może kiedy nie wychodzi na spacery? Albo nie ma szczepień? Gdzie przebiega granica, gdzie lekkie zaniedbanie przeradza się w znęcanie. Osobiście dostałam już dwa komentarze, że znęcam się nad moimi psami, bo nie wypuszczam ich bez nadzoru na podwórko, a one potrzebują przestrzeni. Moja działka ma niecałe trzy ary, bardzo trudno nazwać to przestrzenią, ale za to w weekend kiedy akurat nie patrzyłam, dzieci próbowały nakarmić moje psy kolorową kredą. Także gdzie powinno się postawić granicę?


Jeśli miałabym wytypować najbardziej irytującą, głupią i nierzadko okrutną wypowiedź właścicieli psów na temat swoich czworonogów to byłoby to:

Ale on mnie kocha i ma u mnie dobrze, a na pewno lepiej niż w schronisku

Wczytajcie się w to zdanie. Z niego wcale nie wynika, że pies ma dobrze i jest szczęśliwy. Jedyna informacja płynąca z tego koślawego stwierdzenia to - ja, PAN, uratowałem MOJEGO psa od schroniska i niniejszym plan minimum został zrealizowany. Jakiekolwiek kwestionowanie tej opinii wiąże się z obrazą majestatu jaśnie pana, który dał psu budę i pełną miskę; co prawda jest to buda do której jest przyczepiony metrowy łańcuch, a obok stoi miska zlewek z obiadu, ale jemu, normalnemu człowiekowi na tym lewackim łez padole się jeszcze w głowie nie poprzewracało, żeby karmić psa polędwiczkami (do rangi których urasta pierwsza z biegu karma bytowa, która kosztuje więcej niż 5 złotych kilo) i się zastanawiać, czy pies ma dostęp do świeżej wody czy tak od czterech dni już nie bardzo.

Problem w tym, że psy podwórkowe trzymane w skrajnie złych warunkach spotkać można raczej na wsiach lub osiedlach domków (nie dlatego, że ziemia dla ziemniaków, a wieś dla wsiurów, tylko że nikt nie stawia sobie budy na balkonie), podczas gdy wielu psiarzy już kilka pokoleń temu przeniosło się do bloków, gdzie dużo trudniej jest jednoznacznie określić do jakiego stopnia sąsiad dba o swojego Burka. Czasami dba w oczywisty sposób niedostatecznie i ściąga sobie na głowę TOZ, a czasami po prostu ignoruje, że pies chudnie w oczach bo bolą go zęby i nie potrafi jeść, albo ma problem z zostawaniem samemu i wyje przez osiem godzin z tęsknoty za właścicielem.

W zasadzie nie mam radykalnych opinii.

Głównie z tego względu, że jako początkujący właściciel dostałam moją dolę niezaprzeczalnych mądrości, których nie chciałam i nie potrzebowałam słuchać. Ale słuchałam (z uprzejmym uśmiechem) porad behawioralnych od psiej matki, która na moich oczach szarpała swoim szczeniakiem, jakby cokolwiek z tego szarpania miał zrozumieć. Musiałam wysłuchać też monologu stereotypowego wąsatego filozofa, który stał mi nad głową w sklepie zoologicznym i wykładał, że paniii, owczarkowate to nie bendo chciały kagańca nosić. O karmieniu BARF mogłabym pisać epopeje, począwszy od ballady o pękających na igły kościach pneumatycznych, skończywszy na gorzkich żalach, że bóg stworzył mięso dla ludzi, a nie dla psów. Narzeczony ma dwa metry wzrostu i jemu nikt porad kynologicznych nie udziela, ale baba z kundlem to łatwy cel, żeby błysnąć wiedzą która była nieaktualna już za Gierka. Także z zasady nie atakuję ad personam innych psiarzy, nawet jeśli sobie po cichu myślę, że ja bym coś robiła inaczej. Po prostu nie mam pewności, czy moje inaczej jest na pewno lepsze, więc o ile mogę sobie myśleć różne rzeczy na mój własny, osobisty użytek, tak niekoniecznie muszę je werbalizować. Nie przypieprzam się z uśmiechem pobłażliwej cioci do ludzi, którzy pilnują swojego nosa i swoich psów i w żaden sposób nie wchodzą mi w paradę.

Tyle tylko, że adopcja psa otwiera furtkę pewnym zachowaniom, które nie powinny mieć miejsca i dużo osób sobie wmawia (albo naprawdę w to wierzy), że psu zabranemu ze schroniska sam fakt posiadania jakiegoś właściciela robi różnicę i z chwilą podpisania umowy trafił on do krainy mlekiem i miodem płynącej, nawet jeśli ta rzeka z miodu i mleka płynie przez budę krytą azbestem. Są zatem rzeczy, które są po prostu niefajne, nawet jeśli pies "jest wdzięczny że ma dom" i "jest mu dobrze" alternatywnie "przywiązaliśmy się do niego", ewentualnie "inaczej gniłby w schronisku". Są różne schroniska. Niektóre nawet całkiem okej, jeśli rozważyć dostępne alternatywy. Nie chcę promować adopcji mając z tyłu głowy świadomość, że pies ze schroniska bywa postrzegany jako pies "za darmo" albo żywy alarm na złodziei albo obiekt o niskiej wartości, którym można dysponować w bezwzględny sposób, bo przecież w schronisku miałby gorzej.

Jeśli rozważacie adopcję psa, uwzględnijcie przynajmniej trzy podstawowe aspekty składające się na jego dobrobyt.

1) Opieka weterynaryjna

Można sobie tłumaczyć, że w schroniskach-umieralniach psy nie są nawet dobrze odrobaczane lub szczepione, ale źle się to czyta. Szczególnie gdy zna się schroniska, które organizują dla rezydentów fizjoterapię na bieżni wodnej i raczej nie pozwoliłby sobie na olanie diagnostyki w momencie, gdy zaczyna się dziać coś niepokojącego. Szukanie odpowiedzi u doktora Google, w sytuacji w której pies ma krwawą biegunkę i powodów może być masa, jest równie złe co odwracanie głowy i udawanie, że się tego nie widzi. W narracji o wdzięcznym piesku, który potrzebuje tylko kawalątka podłogi bardzo brakuje realistycznego spojrzenia na kwestie weterynaryjne i związane z tym koszty. Tłumaczenie się na grupie na fb, że nie mam teraz hajsu, może pójdę do weta w piątek (a jest niedziela rano) albo jest 22:00 i nie mam transportu, jest poniżej jakiegokolwiek poziomu. Świadome wybieranie miernego weterynarza też. I to ostatnie to bolączka małych miejscowości, ludzi bez samochodu, ewentualnie małoletnich, którzy błagają rodziców o konsultację w innym miejscu niż dotychczas.

Niewiele rzeczy jest bardziej szkodliwych, niż postawa lekarza weterynarii, który diagnozuje "na oko" i nie sugeruje zrobienia badań, bo boi się utraty klienta albo z jakiegoś powodu uważa to za zawracanie gitary. Lekarze weterynarii z zasady nie ponoszą konsekwencji z tytułu błędnie postawionej diagnozy, więc mogą różne rzeczy olewać. Nasz pies przed kastracją nie miał wykonanej morfologii - zrobiliśmy ją za własne pieniądze ze dwa tygodnie wcześniej, zaś weterynarz do którego dostaliśmy skierowanie nie uznał za stosowne przebadać psa chociażby osłuchowo. Mając takie doświadczenia po prostu nie ufam ludziom, którzy dostają opinię jednego weterynarza i trzymają się jej jak świętości, bo przecież weterynarz z dyplomem nie powiedziałby czegoś od czapy.

2) Karmienie

Lokalna fundacja jakiś czas temu miała do adopcji psa w typie owczarka kaukaskiego - ogółem duże zwierzę. W komentarzach przewijały się głównie opinie o tym co to jest i jakie wymagania ma kaukaz, w końcu ktoś poruszył kwestię żywienia takiego psa i wtedy cała na biało wjechała jakaś pani, która ma adoptowanego kaukaza, karmi go Puffi z dodatkami i pies ma się świetnie. Fundacja odpisała, że prosi o niepromowowanie takiego modelu żywienia i na pewno nie wyda psa do domu, w którym karmi się Puffi no i rozpętał się sztorm, bo ale jaaaak, ja tutaj uratowałam psa od kojca i mi się zagląda do miski!!!, a może mnie nie stać na inną karmę, cooo???

Pierwsza sprawa jest taka, że posiadanie psa nie jest obowiązkowe. Jeśli kogoś nie stać na utrzymanie tego psa, to nie do końca rozumiem po co mu to było. Albo inaczej - wzięcie psa z dobroci serca, to zupełnie inna rzecz, niż chwalenie się w internecie, że Azorek codziennie wsuwa puszkę z Biedry i jakoś żyje, dejcie lajki. Karmienie zwierzaka gorzej, bo akurat ma się gorszy okres w życiu jest ludzkie i zrozumiałe, ale doradzanie komuś, żeby adoptował duże bydle, bo na marketówce i kaszy wychodzi poniżej pięciu złotych dziennie to już szerzenie mylnych informacji.

Druga sprawa jest taka, że nienawidzę gloryfikowania ludzi którzy w danym momencie (ale częściej permanentnie) są w gorszej sytuacji finansowej. Narracja jest taka, że człowiek w trudnej sytuacji finansowej który wziął na siebie za duże obciążenie w postaci ogromnego psa jest niemal bohaterem, zaś osoba która to krytykuje jak nic jest nowobogacką, cyniczną szmatą. Otóż nie. Pieseczku jemu nie wystarczy miłość właściciela, tylko przydałaby się jeszcze opieka weterynarza, dobra karma i zaspokajanie szeregu innych potrzeb. Wierzę, że ta pani od kaukaza kocha swojego psa, ale taką wygodną, prostą miłością, w której nie myśli się o tym, że jak psu się zachoruje, to trzeba będzie wyłożyć dużo hajsu na weta i leki i ten hajs to może spokojnie być cztero, pięciocyfrowy.

Ja oczywiście mam świadomość jakiego rodzaju narrację tu uprawiam - pośrednio insynuuję, że psiarstwo to sport dla "bogaczy", co zupełnie nie jest prawdą. Po prostu można sobie tak dobrać psa (między innymi rozmiarowo), żeby nas było na niego stać albo eksperymentować z żywieniem i jego kosztami. Albo po prostu kochać swojego psa po swojemu, ale dać sobie wytłumaczyć, że można lepiej. W dyskusji o kaukazie w pewnym momencie padł argument, że jego właścicielka z córką też nie jedzą frykasów. No to tym bardziej - oszczędzanie na swoim zdrowiu i zdrowiu psa jest trochę ruletką, bo skądś się biorą te historie o pańciach które trafiły do szpitala i teraz szybko trzeba ogarnąć dom dla psa, bo inaczej poleci do schroniska.

3) Zaspokojanie potrzeby eksploracji z poszanowaniem bezpieczeństwa psa

Mieszkamy na wsi. Na wsi jest tak, że pies jest albo przy domu i rzadko/nigdy nie wychodzi, albo lata luzem po wsi i jak coś takiego leci w moją stronę to pozostaje mi mieć nadzieję, że szczepiony. I tutaj sprawa jest dla mnie jasna - jeśli pies jest trzymany całe życie na łańcuchu albo w kojcu to właściciel daje ciała, szczególnie jeśli pies potencjalnie mógłby trafić do schroniska z dobrym wolontariatem i spacerami. Jeśli pies biega luzem po okolicy - właściciel nie tylko daje ciała, ale powinien ponosić koszty każdej kraksy spowodowanej przez jego burka. Jeśli pies biega luzem po okolicy i jest niewykastrowany albo, jeszcze lepiej, jest suką w cieczce, to już w ogóle uważam to za znęcanie się. Autentycznie męczy mnie przechodzenie przez jakąś wioskę z trzema psami na smyczy i wianuszkiem zainteresowanych burków, więc pewnego dnia po prostu kupię paralizator i będę walić w każdego kto podejdzie za blisko.


Najpewniej w wirtualnym świecie znalazłaby się grupa ludzi, którzy uznaliby moje warunki za niewystarczające. Nie zainwestowaliśmy w legowiska. Nie kupiliśmy ładnych, ceramicznych misek. Nie inwestuję w drogie zabawki, bo wolę za te pieniądze karmić psy lepszym mięsem. Dostałam też kiedyś wciery za zbyt długie spacery. No i cóż, nie jestem pomidorówką żeby mnie wszyscy lubili. Chciałam jednak podzielić się listą rzeczy, które nie podchodzą pod "znęcanie", ale jednak byłoby fajnie gdyby się nimi nie chwalić.

1) Olewanie diagnostyki i pisanie bzdur w rodzaju, "mojego psa widział weterynarz i powiedział, że jest zdrowy". Fajnie. Tylko, że nie. Nie ma badań, nie ma diagnozy. Wzrok weterynarza nie jest narzędziem diagnostycznym. Pies nie powie że coś go boli albo gorzej się czuje. Rozumiem, że ktoś nie ma / nie chce wydawać pieniędzy na bzdury, ale nie powinien się tym chwalić w internecie
2) Upieranie się, że pies żyje i ma się dobrze na puszkach z Biedry i kaszy. Psy nie trawią kaszy, to po pierwsze. Po drugie - psy mają silne organizmy i to, że TERAZ nic nie wychodzi, nie oznacza że nie wyjdzie za pięć lat, a wtedy panieee, kto by leczył ośmioletniego psiego dziadka.
3) Brak ocieplenia i/lub wiatrołapu w budzie. Nie jestem przeciwnikiem bud, ale potrafię odróżnić dobrą budę od złej budy.
4) Brak higieny włosa u psów długowłosych. W tym sensie, że pies który jest pokryty dreadami i wygląda jak mop do podłogi na pewno nie jest zadowolony z życia i najpewniej go swędzi pod tym całym filcem.
5) Drażnienie psa. Pobudzanie silnych emocji bez możliwości wyciszenia zwierzęcia nie jest fajne.

Comments

Popular Posts