Dlaczego nie wezmę psa z DT / Fundacji (cz. 2)



Bardzo się zastanawiałam czy chcę o tym pisać w spójnym, ciągłym tekście i czy to będzie dla kogokolwiek pomocne lub chociaż interesujące. Ponieważ siedzę troszkę w środowisku adopcyjnym, nie chcę nasikać do własnego łóżka, albo jednym wpisem nadpsuć reputację osób, które robią niesamowitą robotę, a równocześnie z publikacją tego tekstu zostaną wrzucone do jednego worka z dobroczynną patologią. Szczęśliwie lub nie, nie mam aż takich zasięgów, żeby mój tekst zaorał domy tymczasowe w całej Polsce, ale po tym co przydarzyło mi się w ostatnim czasie, czuję tak wielki wstręt i lęk przed fundacjami, że chciałabym go zwerbalizować. Słyszałam, że takie rzeczy się zdarzają, w przeszłości brałam też udział w jednym bardzo dziwnym spotkaniu przedadopcyjnym, podczas którego panie z jakiejś innej fundacji z całkiem innej części Polski, nakłaniały moją współlokatorkę do adopcji ich psa i oddania drugiego zwierzaka, który był już w domu (szybko się zorientowały, że ten duet nie może zostać pod jednym adresem). Mimo wszystko nie spodziewałam się, że sama będę musiała sobie poradzić z bardzo natarczywym tworem fundacyjnym, który chciałby świętować sukces udanej adopcji, wciskając komuś psa, kosztem tylko tycichtycich niedopowiedzeń i małych, zupełnie niegroźnych kłamstewek.

Nie zamierzam podać namiarów na tę fundację i jeśli ktoś wie o kim piszę, to wolałabym żeby zachował tę informację dla siebie, głównie z tego względu, że nie interesuje mnie wojenka w Internecie, a poza tym to jest blog, na blogu wypowiada się jedna strona, nie chcę kogoś oczerniać nie dając mu możliwości obrony.

W poniedziałek znalazłam w internecie ogłoszenie o poszukiwaniach domu "stałego" dla psiego seniora z terminalnym stadium nowotworu. Pies miał zostać poddany eutanazji w placówce w której przebywał, więc został "przejęty" przez Fundację X. W żaden sposób nie zostało uściślone w jaki sposób pies został "przejęty" i na jakiej podstawie zaczęto rozmawiać o eutanazji, ale na tamtym etapie nie sądziłam że zatajenie takich informacji może być ważne. Od teraz będę większą formalistką. Pies podobno miał mieć nowotwór i rokowania na kilka tygodni życia.

Przez telefon pani z którą rozmawiałam była bardzo konkretna i podała mi sporo istotnych informacji - szacowany wiek, opinię weterynarza, możliwości ruchowe, dietę, problemy z okazjonalnym utrzymywaniem czystości itd. Umówiłyśmy się na spotkanie na wtorek. Ostatecznie mam na chacie jednego psa z nowotworem, opieka nad drugim nie będzie może wycieczką do lunaparku, ale nadal jest to coś, czego mogłabym się podjąć.

Pani przyjechała z pieskiem i z koleżanką i w pewnym momencie poinformowała mnie, że go u mnie zostawia, bo nie mają już dla niego domu tymczasowego. Spodziewałam się oferty zostawienia mi psa, ale nie sądziłam, że ktoś postawi mnie pod ścianą. Nie zgodziłam się. Pani wpadła w popłoch, zaczęła mi tłumaczyć, że tak nie wolno, że ona się nastawiła, że teraz musi podzwonić po znajomych i znaleźć mu lokum i tak dalej. Ze mnie zeszło powietrze, bo elokwentna jestem tylko w Internecie, ale powtarzałam z uporem naburmuszonego kilkulatka, że nie podejmę decyzji w pół godziny. Pani teatralnie obdzwoniła kilka koleżanek z prośbą o przenocowanie psa, a potem się obraziła, poprosiła o kontakt jeśli się zdecyduję i pojechała, tylko od momentu kiedy zorientowała się, że nie wezmę psa w ciemno, zrobiła się raczej nieprzyjemna. Może to było moje odczucie, ale czułam się z tym ślisko. W skrócie - to najwyraźniej jedna z tych fundacji, które bez żadnego zaplecza logistycznego i finansowego zabierają psy, a potem mają problem je jakoś rozlokować.

Co więcej, okazało się, że wszystkie informacje przekazane mi telefonicznie troszeczkę mijały się z prawdą. Pies przede wszystkim był w dużo lepszym stanie fizycznym, co miało o tyle duże znaczenie, że był też niekastrowany. Pies miał mieć nowotwór, aaaale w sumie to nigdy żaden weterynarz tego nowotworu nie potwierdził. Pani cały czas używała sformułowania "rak", ale psu nie zrobiono żadnych badań pod tym kątem, morfologia i biochemia były bardzo dobre (wszystko w normie), a na RTG wyszło coś, czego weterynarz nie zdecydował się dalej inwestygować. Nieszczególnie dowiedziałam się jaki wet, jaka klinika i jaki tak przypadkiem był budżet na badania, w sensie dlaczego coś nie zostało zrobione, co trochę śmierdziało urojonym nowotworem. Pies był odwodniony, ale wet zalecił podawanie suchej karmy takiej firmy znanej z bardzo drogich produktów o niskiej jakości. Pies nie okazjonalnie załatwiał się w domu, ale załatwiał się wyłącznie w domu, a jeśli chodzi o sikanie to oznaczał teren jak rasowy smalec alfa, od czego mój pies dostawał lekkiej nerwówki, przy czym hamulce puściły mu dopiero przy próbie położenia łba na karku. Ale pani się upierała że nie, że mój agresor wystraszył się roweru i dlatego szczeknął. W sensie mój pies, na swoim terenie, okazjonalnie biegający przy rowerze, wystraszył się roweru za płotem.

Najgorsze było to, że nie byłam w stanie zakończyć tego spotkania. Pani siedziała i patrzyła na mnie wywierając presję i wyraźnie denerwowały ją moje kolejne pytania, szczególnie kiedy wychodziły jakieś małe kłamstwa (np. brak jakichś badań, które jak się okazało zostały jednak wykonane). Pani nie rozumiała dlaczego chcę odbyć spacer zapoznawczy albo dlaczego chciałabym kupić pewne rzeczy przed adopcją, skoro mogę pieska wziąć od razu i pojechać na zakupy potem.

Odchorowywałam tę żenadę przez kilka dni. Najpierw myślałam, że to ja jestem szurnięta, bo pani bardzo dawała mi odczuć, jakie to jest niestosowne, że chciałabym sobie poczytać wyniki badań, a przecież ONA MI MÓWI, że nie było biochemii. Biochemia była. OHOHO, BO MY SIĘ NIE ZNAMY NA WETERYNARYJNYCH RZECZACH. A, w sensie zlecają badania i nigdy nie proszą o interpretację? W dokumentach nie było ani słowa o domniemanym nowotworze. A BO TO BYŁO TAK, ŻE NOWOTWÓR WYCIĘŁO SCHRONISKO I NIE ZROBILI BADAŃ. Ale moment, to pies jest fundacyjny czy schroniskowy? HEHE, TERAZ TAK JAKBY NICZYJ.

Potem rozmawiałam na ten temat z Martą z @helppsiaki na insta (polecam) i miałam podczas tej rozmowy duży dysonans poznawczy, bo z jednej strony bardzo potrzebowałam, żeby ktoś mnie zapewnił że jestem normalna, a z drugiej strony weszłam w tryb "nie ufaj nikomu". I trochę z niego  nie wyszłam. Marta prowadzi DT i terapię psów lękliwych. Dużo materiałów z pracy z psami wrzuca w internet, więc czułabym się dość bezpiecznie biorąc od niej psa, ale na tym etapie nie wiem czy to nie byłby wyjątek wynikający z tego, że się znamy. Od czasu tamtego spotkania nachodzą mnie bardziej egocentryczne myśli, które wpłyną na moje przyszłe decyzje adopcyjne.


Mam trzy psy. Nie dostałabym medalu za bycie właścicielem roku, ale kundle są chyba zadowolone z tego, że jestem. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, dlaczego mając zadatki na dobry dom stały mam się przed kimkolwiek i z czegokolwiek tłumaczyć, skoro nie płyną z tego dla mnie żadne korzyści. Panie które przyjechały z fundacji, miały naprawdę poważne braki w dziedzinie żywienia psa i rzeczy tak głupiej i prostej jak nauka czystości (pies sikał w domu, konkretnie w domu pani z fundacji, a ona z tym nic nie robiła, bo piesek był biedny i mu wolno). Straciłam na to spotkanie godzinę z życia i masę nerwów, a potem jeszcze otworzyłam sobie fundacyjny poradnik opieki nad adopsiakiem i zawarte w nim informacje przeniosły mnie tak z czterdzieści lat w przeszłość. A ja nie mam dyplomu, nie jestem behawiorystą, nie jestem też weterynarzem i naprawdę nie wiem wiele w kontekście ogromu wiedzy z dziedziny. Wiedziałam jedno - jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, to nie dostanę od nich merytorycznego wsparcia, ani najpewniej jakiegokolwiek wsparcia. Co więcej, tak po prostu nie chcę wspierać podmiotu, który ładnie wygląda w mediach społecznościowych, ale logistycznie ledwo dyszy. Rozumiem, że mogłam adoptować tego psa, żeby w końcu do kogoś trafił na stałe, zamiast przerzucania go z jednego DT do kolejnego, ale w ten sposób nakarmiłabym fundacyjnego trolla. Dziewczyny mogłyby poświętować sukces, poleciałyby lajki, przekaz byłby taki, że to one znalazły dobry dom, a potem poszłyby "ratować" kolejną bidę zabierając się za zbawianie świata od, za przeproszeniem, dupy strony.

Comments

Popular Posts