Dlaczego nie wezmę psa z DT / Fundacji (cz. 1)



W naszym przypadku decyzja o adopcji pierwszego psa wyglądała tak, że postanowiliśmy pojechać do schroniska pooglądać sobie pieski. Wydawało się to mniej zobowiązujące, niż kontaktowanie się z jakimś DT lub Fundacją, no i teoretycznie schronisko jest obietnicą "większego wyboru", dopóki nie porównujemy go z jakąś fundacją-molochem. Zupełnie przez przypadek namierzyłam lokalne schronisko które polubiło na fejsie kilkoro moich znajomych i postanowiliśmy pojechać właśnie tam, pomimo ponad godziny drogi. Potem odkryłam, że w okolicy miałam PIĘĆ innych schronisk, wszystkie znacznie bliżej. Przypadek, ale dzięki temu przypadkowi mamy pchlarza.

Na tej podstawie stałam się więc zwolnniczką prostych rozwiązań - pojechać do najbliższego schroniska (albo kilku schronisk), zanotować sobie imiona upatrzonych zwierząt i albo dopytać pracowników albo poczytać o nich w internecie, bo te psy na pewno mają swoje podstrony albo ogłoszenia adopcyjne. Ale czasy się zmieniają i promocja adopcji też przyjmuje nowe formy. Na przykład...

...można sobie zaadoptować pieska z drugiego końca kraju z dowozem.

Czyli opcja dla odważnych. Piesek przyjeżdża blabla carem albo zostaje przywieziony przez wolontariusza. Z tym wolontariuszem to różnie bywa, bo albo pracuje jako pożyteczny idiota i rozwozi psy za własny hajs, albo fundacja mu, nomen omen, ufundowała przejazd, najpewniej za środki z jakiejś zbiórki publicznej. Nie wyobrażam sobie adoptować psa przez Internet, bo nie do końca się wie co się dostanie, to raz, dwa - ktoś musi na tp wyłożyć pieniądze które naprawdę przydałyby się na inny cel w OPP, oraz jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, to albo zostanie się z problemowym zwierzakiem, albo zostanie się obsmarowanym w internecie, bo jakto, piesek czterysta kilometrów pokonał do ukochanej pańci, a pańcia jednak go nie chce?

Ale przywóz psa jak pizzy to tylko jeden z aspektów pracy z DT. Są też inne powody, dla których taka forma dystrybucji adopsiaków mi nie odpowiada.

1) Nie muszę się zgadzać na wizyty przed- lub poadopcyjne

W teorii, przeważnie DT podlegają pod jakieś fundacje lub OPP, w praktyce deficyt domów tymczasowych jest tak odczuwalny, że o ile ktoś nie jest wyraźnie dziwny, to dostanie pieska na "odchowanie" z ucałowaniem ręki. Oznacza to, że można zostać podmiotem przeprowadzającym spotkania okołoadopcyjne nie mając żadnego wykształcenia lub liczącego się doświadczenia z psami, co wywołuje mój sprzeciw, bo jestem na to tak po prostu za stara i zbyt praktyczna. W moich obecnych umowach ze schroniskami OTOZ podpisałam zgodę na spotkania poadopcyjne, ale nigdy do nich nie doszło i nieszczególnie wyobrażam sobie, żeby inspektorat miał na to czas i środki. Nie pojmuję jednak, na jakiej podstawie mam się zgodzić na picie kawki zapoznawczej z osobą, której największym osiągnięciem jest wepchnięcie dziesięciu piesków do dwupokojowego mieszkania i zostanie domem tymczasowym. Chodzi mi przede wszystkim o to, że nie odpowiada mi bycie weryfikowaną przez człowieka, który nie musiał przejść nawet weekendowego kursu na bycie DT, a po prostu zgłosił się bo arbitralnie uznał, że będzie kochać te kundelki jak własne i o to w tych całych adopcjach (jego zdaniem) chodzi. Psów, schronisk, fundacji i domów tymczasowych jest od groma; możliwe że więcej niż zainteresowanych adopcją dobrych domów stałych. Dlatego jeśli nie odpowiada komuś (na przykład mnie) konieczność spędzania miliona godzin na wypełnianiu ankiety i piciu kawki przedadopcyjnej, to szybko znajdzie się podmiot który wyda mi psa bez tego tańca godowego.

I owszem, może to będzie oznaczało że ten sam podmiot wydaje psy bezrefleksyjnie i popełnia przy tym masę kosztownych dla psów błędów, ale to ciągle nie powoduje że będę się umawiać na spotkania które nie są mnie potrzebne. Ja chcę psa, a nie przyjmować w gości jakąś wolontariuszkę, która ma więcej wolnego czasu niż kompetencji.

I naprawdę - nie musicie się na to zgadzać. Polecam też, aby na pierwsze spotkanie umówić się w tym konkretnym DT albo na spacer w parku, żeby zobaczyć psa którego chcecie potencjalnie zaadoptować, ale by nie zostać dociśniętym do ściany kiedy pani z fundacji postanowi wam tego psa zostawić na chacie, a wy będziecie zbyt skołowani żeby zaprotestować.

2) Dyskusyjne finansowanie

Obserwuję w różnych kanałach pracę różnych DT i często jestem pod wrażeniem dobrze wykonanej roboty. Czasami jednak miłość do pieska weszła za bardzo i nie chciałabym adoptować psa od podmiotu, który poza byciem DT nie robi nic szczególnego ze swoim życiem, a samo zaś bycie DT interpretuje jako zakładanie zrzutek na enigmatyczne faktury weterynaryjne i transport jakiegoś psa po -set kilometrów, kiedy ktoś zakochał się przez internet, ale nie na tyle, żeby samemu po Burka przyjechać.

W moim życiu założyłam dwie zbiórki na zrzutce na karmę dla ex-schroniska mojego pchlarza. Pierwsza była zbiórką urodzionową, druga okolicznościową i promowałam je bardzo agresywnie na moim profilu, wśród moich znajomych, którzy byli ofiarodawcami. Starałam się tłumaczyć i generować adekwatny content, dlaczego chcę podarować karmę schronisku i dlaczego jest to obiektywnie droga karma, jednak nie do końca sobie wyobrażam repostować te zrzutki na każdej propsiej grupie w polskim internecie i szantażować ludzi emocjonalnie.

Do czego dążę - bycie DT za cudzy hajs jest trochę łatwiejsze niż odchowanie psa do adopcji ze swoje. Bardzo łatwo jest terroryzować odbiorców "groźbami", że nie daje się rady, że te biedne kundelki w liczbie nastu będą musiały trafić do boksu, że tutaj jakieś niespłacone faktury, że potrzebne jest miejsce na kolejnego psa dlatego "pani weźmie tego pieska dzisiaj"... zawsze mam wtedy z tyłu głowy pytanie, dlaczego ktoś wziął na siebie więcej niż jest w stanie udźwignąć.


3) Enejblink

Kompletnie nie interesuje mnie wspieranie czyichś zaburzeń i wyobrażeń o własnej dobroci. Enabler to taka osoba, która świadomie lub nie wspiera innego człowieka w podejmowaniu złych decyzji. Wzięcie sobie na głowę dużej liczby psów bez wiedzy i planu jak je wszystkie odchować i przygotować do adopcji to jakaś forma rekompensowania sobie różnych rzeczy, która na dłuższą metę wydaje mi się groźna. Dużo domów tymczasowych wykłada hajs na promocję postów, w których szantażują odbiorców, że bez ich pieniędzy zabierają zabawki z piaskownicy i pieseczki lądują w schronie, a w schronie to wiadomo - Chappi i eutanazja. Mamy zwierzęta z trzech różnych schronisk i serio, nie widziałam tam żadnych patologii. Widziałam jednak spanikowane fundacyjne "anioły", które już prawie świętowały udaną "adopcję" wciskając mi psa po kwadransie rozmowy i widziałam jak zeszło z nich powietrze, kiedy tego psa nie wzięłam, bo ale jakto, przecież go przywiozły, przecież on nie ma dzisiaj gdzie wrócić na noc, czy to dlatego że jest zwykłym kundelkiem?

Problem tkwi w tym, że oglądając w internetach poświęcające się dobre duszyczki z fejsa, które rzekomo prowadzą poważną "fundację", tak naprawdę nie macie pewności, czy te osoby mają jakąś pracę, czy faktycznie mają jakąkolwiek wiedzę o psach i czy na pewno zapewniają im dobre warunki, zamiast dopychać je kolanem u siebie w mieszkaniach, bo przecież stężenie jednego psa na pół metra kwadratowego w "kochającym domku" jest lepsze niż całkiem przyzwoity boks w całkiem przyzwoitym schronisku. Nawet jeśli DT robi psu wodę z mózgu, a w ogóle to żyje ze zbiórek i terrorystycznych postów na fejsie.



Co tutaj zaszło? Potraktujmy ten wpis jako blogowy wybuch frustracji po pewnym wydarzeniu z początku tygodnia, kiedy brałam udział w bardzo przykrym spotkaniu "przedadopcyjnym". To zderzenie z Fundacją X kosztowało mnie cały zapas asertywności na ten rok kalendarzowy i będę chciała pociągnąć ten temat (stąd "cz. 1" w nagłówku), ale chyba nie dojrzałam jeszcze do obiektywizmu. Wiem oczywiście, że są różne Fundacje i różne DT, ale nie wydaje mi się, bym dostała rolę w jakiejś egzotycznej, rzadkiej sytuacji. Ot, panie założyły sobie fundację nie do końca rozumiejąc na czym to powinno polegać, czym jest mierzenie sił na zamiary i co znaczy trudne słowo "logistyka". Skończyło się brzydko, ale naprawdę niefajnie, i szkoda w tym wszystkim psów, bo gdyby to było moje pierwsze kiedykolwiek spotkanie adopcyjne, to już nigdy, przenigdy nie chciałabym być wyeksponowana na taką akcję i wolałabym sobie kochanego pieska tak po prostu kupić. Serio.

Comments

  1. Jest taki magiczny sposób, żeby zwalczyć bezdomność. Trzeba sterylizować zwierzęta bezdomne.

    I są w PL fundacje, które to robią, ale:
    - albo nie jest o nich głośno, bo to mniej szlachetne dla internetów od sztucznego podtrzymywania przy życiu umierającego na raka siedemnastoletniego psa dajcie pieniądz nie pytajcie;
    - albo wręcz pseudofundacje, które na psach trzepią kasę, jadą po takich błędnych rycerzach jak po łysej kobyle.

    I ogólnie takie fundacje zawsze wspieram i wspierać będę, ale do różnych DT i innych cudów mam już po latach obracania się w środowisku stosunek... hm... ambiwalentny mocno, żeby nie rzec nieufny.

    W mojej okolicy - czy wręcz województwie - schroniska robią dobrą robotę, stąd może w ogóle nie widzę potrzeby dla istnienia imitujących je stworów i podtworów, gdzie pieski nie mają boksow, ale biegają w liczbie kilkunastu po domu, a wolontariusz ma nadzieję że się nie zagryzą.

    ReplyDelete

Post a Comment

Popular Posts