Życie z psem po przejściach



Moja relacja z suczką jest trochę skomplikowana. Kiedy zobaczyłam jej piękne zdjęcia, zachwyciła mnie. Kiedy zobaczyłam ją na żywo, zakochałam się od pierwszego wejrzenia, chociaż reprezentowała sobą większość cech, których u psów nie lubię. Nasze początki były niezręczne, bo sucz leżała nieobecna na podłodze, pozwalała się głaskać i zapinać na smycz, ale schodzenie i wchodzenie po schodach to był sprawdzian mojej cierpliwości, a spacer z dwoma psami jednocześnie okazał się trudniejszy niż myślałam, ponieważ suczka nie ogarniała chodzenia na uwięzi i zatrzymywała się bez ostrzeżenia, ewentualnie zapierała się z całych sił jeśli nagle coś się jej nie spodobało, czyli co jakieś dwadzieścia metrów. O jakimkolwiek instynkcie podążania za człowiekiem mogłam zapomnieć.

To chyba nie było tak, że żałowałam tej adopcji, po prostu była dużo mniej romantyczna i perfekcyjna niż adopcja pchlarza - psa proludzkiego, ułożonego, posłusznego i obalającego wszystkie stereotypy o problemowych psach ze schroniska.

Sunia od początku miała jakieś problemy, po prostu takie które nie dezorganizowały mi życia.

Po pierwsze - wolała towarzystwo innych psów od naszego, więc notorycznie podbiegała. Nie chciała się z nimi bawić ani nic z tych rzeczy, po prostu musiała podbiec do każdego. Szybko zaczęliśmy ćwiczyć przywołanie i chodzenie luzem i przez pierwsze 2-3 tygodnie pies na horyzoncie całkowicie ją absorbował. Teraz jest tak, że po prostu bardzo, bardzo chce, ale patrzy na moją reakcję. Na początku, kiedy zaczęłyśmy ćwiczyć chodzenie luzem, jeśli chciała gdzieś podbiec albo oddalić się w swoim tempie do jakichś godnych jej uwagi śmieci, to nic nie mogło jej powstrzymać.

Tutaj ważna rzecz - suka została oduczona tych zachowań wyłącznie metodami pozytywnymi. Wspominam o tym, żeby zaznaczyć, że jest to możliwe. Nie szarpałam jej, nie stosowałam "korekty", nie skracałam jej smyczy ani nic w tym stylu. Wspominam o tym również dlatego, że praca metodami pozytywnymi jest bardzo frustrująca, w sytuacji w której nie widzimy postępu, a co za tym idzie - łatwo stracić nad sobą panowanie. Jeden, jedyny raz, miałam bardzo zły dzień i akurat ten dzień suczka sobie wybrała na zignorowanie mojej komendy. W trawie leżał jakiś makaron i najpierw udało się go wyminąć idąc przy nodze luzem, jednak po jakichś 50 metrach suka zrobiła w tył zwrot i pognała do tego makaronu ile sił w nogach. Kiedy ją dogoniłam chciałam ją siłą odciągnąć, ale osiągnęłam tym tylko tyle, że spanikowała i ze skowytem dała dyla. Przez jakieś dwie straszne minuty byłam pewna, że to tyle, nie wróci do mnie, uderzyłam psa, ale kiedy kucnęłam na trawie zdecydowała się podejść, cała skulona i przerażona. Nigdy więcej tego nie zrobiłam i drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie wierzę, że udałoby mi się cokolwiek zbudować z tym przerażonym stworzonkiem używając siły.

Po drugie - bała się całej masy rzeczy i nawet podejście do niej szybszym krokiem powodowało podkulenie ogona. W zasadzie robi tak do dzisiaj - coraz rzadziej, ale nadal często zachowuje się, jakby się bała że ją zbijemy. Boi się dotykania ogona, broni zasobów przed wszystkimi poza mną, nieszczególnie akteptuje towarzystwo mężczyzn. I tutaj wchodzimy w punkt trzeci.

Po trzecie - kiedy się zadomowiła, zaczęło się bronienie domostwa. Jeśli chodzi o mężczyzn, cały czas nie jest przekonana. Szczeka na domofon i pukanie do drzwi (po prostu coraz krócej), natomiast bez zmian nie podoba się jej, że ktoś wchodzi do naszego głównego pokoju i siada na kanapie. Jeśli kogoś zna to problem stopniowo zanika, natomiast z osobami które widuje rzadziej (lub są mężczyznami) jest do tego stopnia nieprzyjemnie, że najlepiej jeśli biorę ją na ręce - wtedy może się przytulić i nie szczeka, a następnie razem siadamy na kanapie obok nowej osoby, żeby mogła sobie ją spokojnie obwąchać z dystansu. Nie jest to perfekcyjne rozwiązanie przy dwunastokilogramowym psie, ale najsprawniejsze, jeśli chcę umożliwić gościowi spokojne przejście przez przepokój. Ponieważ te zachowania ustępują jeśli kogoś już zna, trudno jest to przepracować ćwicząc nawet na kilku osobach, bo z każdym spotkaniem reakcja jest słabsza. Po prostu obce osoby na jej terenie nie są najmilej widziane, natomiast w przestrzeni publicznej nie ma z nimi problemu.


Jeśli wpadł Wam w oko pies zalękniony i myślicie o jego adopcji, weźcie pod uwagę kilka typowych ryzyk.

1) Pies może mieć jakiś problem do danej grupy demograficznej. Suczka boi się mężczyzn w każdym wieku, więc muszę brać poprawkę na jej relacje również z dziećmi płci męskiej. Dziewczynki mogą ją głaskać, chłopcy już trochę mniej. W jej ogłoszeniu było zresztą zastrzeżone, że nie nadaje się do domu z dziećmi. Czy mogłaby być psem powiedzmy samotnego ojca z nadpobudliwym kilkulatkiem? Nie. Myślę, że nawet teraz, kiedy nabrała pewności siebie, to oddanie jej pod opiekę mężczyźnie by ją przerosło.

2) Jeśli pies był bity, zajmie Wam trochę czasu zorientowanie się co go najbardziej przeraża - podnoszona ręka, nogi, gazeta? Suczka boi się nóg (może była kopana), boi się też kiedy czymś rzucam, nawet jeśli to tylko aport dla pchlarza.

3) Ucieczki w panice nie są fajne.

4) Pies może się bać krzyku lub hałasu. Strach prowadzi do wielu możliwych reakcji, w tym jakiejś formy agresji. Jeśli żyjecie w głośnym otoczeniu (i znowu - dzieci albo dużo innych zwierząt), to przyzwyczajenie psa do tego otoczenia może być trudne.

5) Nie jestem bezwzględnym przeciwnikiem awersji, ale jeśli chodzi o psy lękliwe, to w sumie jestem. Sunia jest nieśmiała i ostrożna (na początku naszej przygody w zasadzie próbowała być niewidoczna), a dodatkowo z własnej inicjatywy nie robi żadnych manewrów, które wymagałyby korekty - nie kradnie jedzenia, nie niszczy, nie atakuje kogo- lub czegokolwiek. Jej skłonności do gonienia zwierzyny i podbiegactwa zostały wygaszone dobrym przywołaniem, to znaczy jeśli zostawić ją samą sobie to najpewniej pogoni sarnę czy kota, ale wystarczy ją zawołać, żeby przestała. Mamy dobrą relację i wiem, że tej relacji by nie było, gdybym ją przykładowo zlała za wytarzanie się w czymś martwym albo szarpała ją na smyczy, kiedy bała się gdzieś iść. Nie warto. Pomijając już fakt, że to sadyzm i bicie psa za karę jest tak kompletnie, najzupełniej bez sensu, to znęcanie się nad przerażonym psem jest jeszcze poziom niżej.


U mnie było warto. Ale czasami myślę, że gdybym postanowiła jednak suczkę oddać, to bym ją psychicznie zniszczyła. Ten pies jest ze mną tak związany, że nie potrafię sobie wyobrazić jej cierpienia po porzuceniu, a to nie jest tak, że takie rzeczy się nie zdarzają - ktoś ma zwierzaka x jednostek czasu, a potem budzi się rano i odwozi go do boksu, bo coś. Dla psa już raz skrzywdzonego wydaje się to być jeszcze okrutniejsze.

Comments

Popular Posts