Pchlarze w restauracjach - czyli o lewackich fanaberiach



Jestem bardzo pragmatyczną osobą i wierzę w twarde dane. A twarde dane są takie, że psów w schroniskach, fundacjach i DT jest więcej niż potencjalnych domów stałych, więc należy się spodziewać, że wiele bezdomnych zwierząt umrze w przytuliskach, o ile nie przyjmiemy takich samych środków zapobiegających bezdmności jak chociażby Stany - czytaj: humanitarne usypianie niechcianych zwierząt, do czego mam bardzo ambiwalentny stosunek. Ten blog jest poświęcony adopcjom psów i zależy mi na wiarygodnym i uczciwym pokazaniu, jak zmienia się życie po adopcji dorosłego psa i co trzeba uwzględnić w kalkulacjach, żeby nie mieć przykrej niespodzianki. Ostatecznie wiele osób marzy o psie, ale jakoś nie do końca ogarnia z czym się to będzie wiązało. O hotelach już było, pora na restauracje - takie magiczne miejsca, gdzie niektórym wszystko przeszkadza, bo są płacącymi klientami i mają prawo zjeść w spokoju, a jeśli coś pójdzie nie po ich myśli to smarują (przeważnie mierną językowo) negatywną recenzję na tripadvisorze.

Przez całe moje dzieciństwo kiedy poruszałam temat chceniapieska dostawałam jedyną słuszną odpowiedź, że nie "bo to kłopot". "Kłopot" był sumą obowiązków takich jak chodzenie na spacer, kupowanie jedzenia, kombinowanie co z wakacjami (wtedy o psich hotelach nikt nie słyszał) itd. Mam wrażenie, że wiele osób powtarza tę balladę o kłopotach jak mantrę i nie widzi, że wiele się pozmieniało, a życie z psem może dawać bardzo wiele szczęścia i niekoniecznie jest litanią nieprzyjemności i problemów. A jednak co roku dziesiątki psów zostają porzucone w okresie wakacyjnym, również dlatego, gdy nagle do kogoś dociera, że nie wejdzie z psem do kawiarni w Jantarze albo nie będzie w stanie zakończyć długiego spaceru w pizzerii, bo psy nie są w niej mile widziane.

Z okazji adopcji pchlarza wygospodarowałam sobie niecały tydzień wolnego, żeby móc zostać w domu, poobserwować i popracować nad wzajemnym zaufaniem. Byliśmy u groomera, na pierwszych spacerach, pochodziliśmy trochę z rowerem, no i poszliśmy do knajpy. Trzeciego dnia. Wtedy jeszcze usiedliśmy na zewnątrz, obserwowaliśmy czy kundel nie uprawia żebractwa, czy nie zaczepia innych. Nie zaczepiał, więc następnego dnia pojechaliśmy zjeść w restauracji przyjaznej psom i usiedliśmy w środku. Zjedliśmy, pies nikomu nie obślinił niedzielnych butów, nie skomlał, ogółem nikomu nie przeszkadzał, chociaż starsi państwo przy stole obok wyglądali na wzburzonych, że w 1980 takie coś byłoby nie do pomyślenia. Na szczęście właścicielka przybytku okazała się psiarą z krwi i kości, więc znalazła się i miska z wodą, i głaskanko, i komplementy, że taki kochany i jeszcze szczęściarz, bo zabrany ze schroniska.

Od tamtej pory chodzimy do różnych knajpek i przestrzegamy czterech kluczowych zasad:
1) Psy muszą być po spacerze, żeby na pewno ograniczyć ekscytację nowym miejscem.
2) Jeśli lokal nie informuje w swoich mediach że jest przyjazny psom, to dzwonimy i pytamy o możliwość przyjścia, mówimy jakiej wielkości są psy i prosimy o rezerwację stolika w rogu, żeby nikt nie musiał się stresować przeciskaniem obok obcego psa.
3) Nie wchodzimy do miejsc zatłoczonych, lub w których stoliki są bardzo blisko siebie. O ile suczka jest miejską wyjadaczką i zwija się w precla pod naszymi nogami, a następnie idzie spać, tak pchlarz ma to swoje 20 kilo i zajmuje sporo przestrzeni.
4) Oczywiście nie wchodzimy z psami ubłoconymi, zapiaszczonymi lub mokrymi.

I tyle. Nie zdarzyło się nam szczekanie, nękanie innych gości, skakanie na kogokolwiek lub cokolwiek, zsikanie się z emocji ani jakakolwiek problemowa sytuacja. Zdarzyło się nam dokładnie dwa razy, że ktoś patrzył na nas krzywo. W obu przypadkach były to starsze małżeństwa odpicowane na wysoki połysk, które jadły akurat niedzielny obiad w restauracjach z żółtego przewodnika i ekscytowały się poczekajką i pięcioma rodzajami oliwy. To jest jednak klasyk, bo zdarzały mi krzywe spojrzenia, kiedy w jakiejś lokalnej restauracyjce cała rodzina jadła prawdopodobnie najbardziej ekskluzywny obiad od czasów pierwszej komunii Dżasminy, a ja miałam czelność wejść w getrach i czerwona z wysiłku, bo akurat byłam w środku pętli rowerowej przez Kaszuby i zachciało mi się pierogów. Zdarza się tak, że jak goście lub obsługa danego miejsca sobie wyobrażają, że są w restauracji z ambicjami, a w rzeczywistości jest to zwykła przydrożna buda tylko z białymi obrusami i RMF classic w tle, a kucharz umie zrobić pierogi z gęsiną, to trochę ich boli kiedy ktoś nie chce grać w tę grę pozorów.

I o ile akceptuję, że ktoś może sobie z jakiegoś powodu nie życzyć psów w jego knajpie, tak wiem też z czego to wynika - z przesadnego wyluzowania właścicieli, którzy wolą coś bełkotać o "potrzebach gatunkowych" albo "ta rasa tak ma, że się nie da niczego nauczyć" zamiast przeszkolić swojego Burka, że jak wchodzimy do kawiarni, to zachowujemy się w pożądany, określony sposób. I to wydaje mi się trochę ważne, w kontekście osób które chcą adoptować psa, ale nie chcą rezygnować z jedzenia na mieście. Nasz knajping mocno wiąże się z preferowanymi formami spędzania czasu - jeśli idziemy na długi spacer w nowe miejsce i akurat chcemy coś zjeść, a nie ma możliwości usiąść w ogródku, bo na przykład jest styczeń i -15 stopni, to trzeba się dostosować. Czyli - skracamy smycz, lokalizujemy stolik gdzieś na uboczu, dajemy psom chwilę na ogarnięcie sytuacji, smaczek za położenie się i możemy zjeść jak ludzie.

Z miejsc przyjaznym psom, którym szczególnie chciałam podziękować (kolejność przypadkowa).
1) KAVA na Monciaku w Sopocie - to tłoczne, bardzo popularne miejsce na Monte Cassino. Braliśmy tam często kawę na wynos, a obsługa widząc że stoję przed lokalem z dwoma psami sama proponowała, żebyśmy weszli do środka bo są przyjaźni zwierzętom. Lokal jest połączony ze sklepem z ciuchami marek premium, więc wpuszczenie do środka dwóch średniej wielkości ale za to włochatych psów to spore ryzyko, gdybyśmy nie ogarniali purchlaków.
2) Karczma Stara Wozownia - nagrodzona czapkami Gault&Milleau restauracja na peryferiach Gdańska. Najlepsze zupy w Trójmieście. Psy mile widziane. Prawdopodobnie najmilsza obsługa jaką można spotkać gdziekolwiek.
3) Bodega w Grudziądzu - dla ich pomidorówki warto zjechać z autostrady. Zadzwoniliśmy z trasy z pytaniem czy możemy wejść z psami. Kelnerka trochę się zdziwiła, ale powiedziała, że dopyta menagera i oddzwoni. Oddzwoniła po pięciu minutach, że można. Bardzo się staraliśmy robić dobry PR psiarzom i chyba nam wyszło.
4) Szeroka 9 w Toruniu - to była jedna z tych sytuacji, gdzie nie mogliśmy po prostu zostawić psów w domu. Byliśmy na wycieczce, z Torunia mieliśmy jeszcze do pokonania 150 kilometrów do domu, a bardzo chcieliśmy zjeść w Szerokiej 9. Kelnerom nawet nie drgnęła powieka, kiedy mówili, że mają kilka stolików na uboczu dla psiarzy i nie ma najmniejszego problemu. Za to starszym państwu, którzy robili sobie wzajemnie zdjęcia z zamówionym jedzeniem przeszkadzaliśmy bardzo.
5) Snackarnia - to nie tylko niewiarygodnie wręcz tania knajpka z fantastyczną kawą i ciastkami, ale jeszcze wygrali moje serce, kiedy pani za barem spokojnie wskazała nam największy stolik z komentarzem, że psy też mają prawo sobie wygodnie siąść.
6) Karczma w Straconce - jedzenie jest bajeczne, po prostu fantastyczne. Fantastyczny był też pan kelner, który przyniósł nam styropianowe naczynie wielkości małego wiadra z wodą i zupełnie poważnie powiedział, że przeprasza, ale to największe co znalazł dla naszego psa.
7) Tawerna Rybaki - to jest lokal, który nic nie musi. Mają taką lokalizację, że mogą lecieć w kulki, źle traktować ludzi i serwować koszmarki kulinarne, ale zamiast tego mają miłą obsługę, fajne jedzenie, bardzo dobre dania wege i jak nas zobaczyli czytających menu na zewnątrz, to sami zawołali, że zapraszają z psami.
8) Faloviec. Kuchnia roślinna - lewackie wegelimbo, nie dość że serwują żarcie dla królików i nie ma schabowego w menu, to jeszcze wszyscy się uśmiechali do psa :D

Gdybym miała psa bardzo reaktywnego, nieposłusznego, psa którego nie byłabym w stanie kontrolować, to najpewniej nie szalałabym z tym chodzeniem po miejscach gdzie jest dużo rozproszeń, ludzi, a jeść musiałabym na czas. Ale nasza historia o życiu po adopcji jest bardzo nudna i optymistyczna - nasze dorosłe kundle dość dobrze się odnajdują w realiach miejskich i możemy sobie pozwolić na przerwę na obiad podczas długiego, weekendowego spaceru. Nie znamy historii naszych psów, ale szczerze wątpię, że ktoś je zabierał ze sobą na wakacje i w różne miejsca, a potem po prostu je wyrzucił albo zgubił i nie szukał w schroniskach. Możliwe więc, że zaczęły chodzić do tego typu miejsc dopiero z nami. Najpewniej nie jest to ich ulubiona forma spędzania czasu, więc dobrze się składa, że nie przesiadujemy w knajpkach godzinami, ale w każdym razie - dobrze im idzie. I pod tym względem niewiele się w naszym życiu postadopcyjnym zmieniło.

Comments

Popular Posts