Czyją porażką jest nieudana adopcja (cz. 1 - powody)



Powroty z adopcji to brzydki, wstydliwy temat, sporadycznie wykorzystywany przez niektóre fundacje do wzbudzenia negatywnych emocji u odbiorców ich mediów. A, jak wiadomo, niewiele rzeczy wychodzi nam równie dobrze jak gardzenie innymi w Internecie, więc hejt must go on. Bardzo niewiele mówi się o powodach i konsekwencjach nieudanych adopcji, bo wszyscy zajęci są obrzucaniem obelgami i życzeniami wszystkiego najgorszego rodzinie adopcyjnej, która "nawaliła" i nawet jeśli czasami nagłośnienie takiego przypadku skutkuje ponowną adopcją tego samego zwierzaka to nie nazwałabym tego szczęśliwym zakończeniem.

Spróbujmy do tego tematu podejść na zimno.

Powody powrotów z adopcji

Nieodpowiedzialność to piękne, niejedoznaczne słowo, za którym bardzo wiele się kryje. Wierzę, że wiele osób oddało psa do schroniska po kilku godzinach lub dniach, bo ten miał biegunkę, albo popuścił z emocji, albo wytarzał się w czymś martwym, albo poszedł w długą, ale jednocześnie zastanawiam się, kto faktycznie nawalił. 

Osobiście uważam, że pewne koślawe argumenty świadczą o tym, że rodzina adopcyjna okazała się mieć nieodpowiedzialne, szczeniackie podejście, ale z niektórych historii przebija skutek myślenia życzeniowego pracowników schroniska lub fundacji. To ONI, pracownicy i wolontariusze, są specjalistami w dziedzinie adopcji psów i kotów i jeśli mają w tym "biznesie" doświadczenie, to powinni przewidzieć co może pójść nie tak i jak temu zapobiec.

Jeśli powodem powrotu psa lub kota z adopcji jest: konieczność zmiany lokum na takie, w którym zwierzęta są nieakceptowane, rozwód po którym nagle nikt nie chce brać na siebie psa, zajście w ciażę i jakieś średniowieczne lęki z tym związane lub emigracja, to rodzina adopcyjna dała ciała. Każdą z tych rzeczy można było przewidzieć i przemyśleć przed adopcją. Jeśli ktoś chciał pieska bo akurat wynajmował w takim miejscu, że właściciel się zgadzał na psa i ten ktoś nie przewidział, że kiedyś może stanąć przed koniecznością zmiany mieszkania na inne, też wynajmowane, to nie mam pojęcia jakim cudem taka osoba skończyła podstawówkę. Kompletnie nie rozumiem też myślenia, że skoro mnie współmałżonek kopnął w tyłek, to ja w ramach bycia wolnym człowiekiem wykopię z mieszkania wspólnego kota i ruszę samotnie do nowego życia. Rozumiem doskonale, że takie sytuacje są ciężkie, ale oddanie zwierzaka z adopcji z takiego powodu jest pójściem na łatwiznę i zwyczajnym wygodnictwem. I nie kupuję dziecinnego płakusiania w mediach społecznościowych, że to ciężka decyzja, że z bólem serca, ze łzami w oczach ale MUSZĘ oddać naszego psa Fafika bo... W sytuacji patowej jest osoba, która miała wylew i leży sama w mieszkaniu z psem, którego nie ma jak wyprowadzić, a nie ktoś kto zmienia mieszkanie i nagle się orientuje, że psiarze mają w tym segmencie rynku trochę pod górkę.   

Ale. Jeśli pies wrócił, bo miał przedłużający się rozstrój żołądka, uciekał, warczał na domowników i nie pozwalał się zbliżyć do miski, skakał po meblach, wył, niszczył etc., to uważam odpowiedzialność za współdzieloną (nawaliła rodzina I osoba która wydała psa do adopcji), bo nie mówię że zawsze i w każdym schronisku lub fundacji, ale bardzo często rodzin adopcyjnych się nie uprzedza o typowych problemach z psem. Dla osób pracujących z psami to może być oczywiste, że początki mogą być trudne, w końcu to żywe stworzenie, które się stresuje i boi, ale uważam że trzeba to realistycznie przedstawić zainteresowanym. Z całą odpowiedzialnością NIE WIEM czy bym się nie zniechęciła, gdyby schronisko kazało mi odbębnić dziesięć spacerów zapoznawczych. Mieszkamy prawie 60 km od ex-schroniska pchlarza i z uwagi na godziny pracy naszej i godziny pracy schroniska musielibyśmy jeździć dwa miesiące co weekend na spacery. A to i tak nie przełożyłoby się na to, czy pies wyłby potem sam w domu, pruł meble i zdzierał tapety. Przy czym szanuję takie postawienie sprawy, bo daje to wiele szans na uświadomienie rodzinie adopcyjnej, że pieski mogą podgryzać, pieski memłają, pieski czasem szczekają na inne pieski, a czasami nawet chcą je wybebeszyć. 

Narracja w której biedne pieski chcą tylko być kochane i może jeszcze jakiś skraweczek dywanu mieć żeby móc się położyć i jakąś tycityci miseczkę z odrobinką karmy jest tak zwyczajnie szkodliwe, bo jeśli ktoś nie ma żadnego doświadczenia z psami (to będę ja jeszcze dzień przed adopcją), to łyka takie historie w locie. I o ile rozumiem, że pracownicy schroniska są często zarobieni po pachy i nie ma czasu, żeby poświęcić każdemu zainteresowanemu chociaż godzinę na rozmowę, to niektóre działania (lub ich brak) przynoszą plony w postaci zwrotów. 

Tutaj nastąpi studium przypadku.

Wjeżdżam do schroniska cała na biało, wchodzę do biura i mówię, że chcę adoptować i interesują mnie starsze, małe psy. Pani z biura bierze mnie na obchód i pokazuje mi dokładnie to, o co sama ją poprosiłam - psy, które były w schronisku jeszcze jak kończyłam studia. Każdy z psów, które zostają mi pokazane jest "cudowny", "bezproblemowy" i ona nie wie, czemu ciągle nie mają domu. W tym czasie do mnie zaczyna docierać, że kompletnie nie przemyślałam mojego mokrego snu psiego zbawiciela i starsze psy są niedowidzące, mają poważne problemy ze stawami, nie mogą iść do bloku, są na karmie która brzmi jak moje bankructwo. Zmarnowałam tej pani jakiś dwie godziny i w międzyczasie zdążyłam się już zdenerwować, że ja przecież mówiłam o STARSZYM psie, a nie psie który ma wszystkie choroby świata. Potem mój luby mi uświadomił, że ona zrobiła dokładnie to, o co ją poprosiłam - pokazała mi psy z długim schroniskowym stażem, co wiązało się z pewnymi trudnościami, które to JA powinnam była przewidzieć.  

Co można było zrobić inaczej? 

Posadzić mnie na tyłku w biurze i zrobić wywiad. Myślę, że gdybym powiedziała, że w weekend zdarza mi zrobić 100 kilometrów na rowerze, jeździmy w góry i raczej nie spędzamy czasu wolnego w domu, to cały proces wyglądałby trochę inaczej. Prawdopodobnie sama bym sobie uświadomiła, że snułam wątek "starszego psa", bo bałam się szkód wyrządzonych przez szczeniaka i "starszy pies" to już spokojnie mógł być cztero- lub pięcioletni (i z takim ostatecznie wyszliśmy). 

I teraz wyobraźcie sobie, że ktoś ma mocno podkoloryzowane oczekiwania, nikt tej osoby nie wyprowadza z błędu i potem wydarza się coś w stylu:

- pan Jan chciał starszego, smutnego psa. Pan Jan chce dobrze, ale podświadomie wyobraża sobie, że obecność wdzięcznego kundelka o smutnych oczach pozwoli mu się czuć jak zbawca, bo oto on, pan Jan, ocalił psią bidę. Psia bida z wdzięczności pierwszego dnia sra ze stresu na dywan, a drugiego odrywa podeszwę butów wyjściowych marki Ryłko, które nie zostały kupione na promocji. Parę dni później pan Jan odbiera wyniki morfologii. Okazuje się, że trzeba zrobić kilka dodatkowych badań, a aż takim zbawcą pan Jan się nie czuje. Pies wraca do kojca.
- państwo Kowalscy-Nowak chcą psa, żeby dzieci wychowywały się ze zwierzakiem. Dzieci są już podrośnięte, odbyto w domu kilka "poważnych rozmów", ale dziwnym zbiegiem okoliczności rodzina chce coś co ma ok. 35-40 kilo i biszkoptowe, długie futro. No niby doczytali, że to nie do końca prawda, ale taki golden retriever to jednak idealny pies rodzinny. Znajdują coś w typie. Pies na pierwszym spacerze wskakuje do ścieku i odbija ślady brudnych łapek na ulubionej sukience ośmioletniej Krysi, następnie kradnie jej pączka i warczy, a wielkim finale rzyga w nocy resztkami budyniu. W wersji dla twardzieli, ośmioletnia Krysia opiekowała się przez rok królikiem, więc udowodniła że może opiekować się psem. Pierwszego dnia pies próbuje oskalpować królika. Wszyscy wpadają w histerię, pies wraca do schroniska. 

Pies NIE JEST magiczną, wierną istotą, której wystarcza "miłość" właściciela. Psu trzeba zapewnić adekwatne pożywienie, poczucie bezpieczeństwa i zrealizować jego potrzeby gatunkowe. Trzeba to jakoś tak dograć do swojego życia, żeby wszyscy byli zadowoleni. Moje życie z psami jest dobre i wartościowe, bo dobrze się dograliśmy - psy okazjonalnie biegają przy rowerze lub deskorolce, chodzimy na długie spacery, ogólne ogarnięcie psów umożliwia mi zabieranie ich do knajp i na wakacje. Adopcja dorosłych osobników pozwoliła mi przeskoczyć etap pracy ze szczeniakiem, o czym już pisałam, i niemal z marszu cieszyć się budowaniem dobrej relacji ze zrównażonym zwierzęciem, które lubi mniej więcej to samo co ja. Także adopcja "bo ma smutne oczy", "bo pani ze schroniska mówiła że jest kochany", "bo ładnie chodzi na spacer z wolontariuszami" ma się nijak do relacji zbudowanej z psem przez właściciela i doświadczeń poadopcyjnych, szczególnie w pierwszym okresie, bo pies pozostaje psem.



Ten wpis będzie miał część drugą, poświęconą konsekwencjom nieudanych adopcji. 

Comments

Popular Posts