Adoptowałam ładnego psa i muszę z tym żyć




Historia moja i pchlarza jest z tych romantycznych.

Przede wszystkim, miałam bliżej do sześciu czy siedmiu innych schronisk, a wybrałam na pierwszy ogień to konkretne, tylko dlatego, że dużo moich znajomych z fejsa dało im lajka. Co ciekawe, prawie wszyscy (o ile nie wszyscy), to byli dość odlegli znajomi, których widziałam może ze trzy razy w życiu przy okazji wolontariatu, więc w zasadzie był to po prostu fuks. Po drugie - pchlarz trafił tam raptem trzy tygodnie wcześniej i był jakoś piąty dzień po kwarantannie. Po trzecie - został przywieziony do tego schroniska z odległej o kilkadziesiąt kilometrów gminy, która równie dobrze mogła mieć umowę z zupełnie innym podmiotem, jako że stężenie tychże w okolicy jest dość imponujące.

W każdym razie w odpowiednim momencie był tam on, byłam i ja, pchlarz stanął w boksie na dwóch łapkach w pozycji na niedźwiadka i wiedziałam, chociaż rozglądaliśmy się za czymś dużo mniejszym i dużo starszym.

To może być trudne do uwierzenia, ale ja nieszczególnie zwróciłam uwagę na to, jak pchlarz wyglądał i od soboty (kiedy go poznaliśmy) do czwartku (kiedy go odebraliśmy) trochę mi się zamazał w pamięci. Był czarny i średniej wielkości, no może trochę taki bardziej puchaty, ale kupiły mnie jego oczy i zachowanie na spacerze. Dlatego wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy pierwsza, druga, dziesiąta osoba zapytały czy to groenendael, a ja musiałam sobie obejrzeć psy tej rasy na grafikach google. Od czasu adopcji, a w zasadzie od umycia psa parę dni po niej, mogłabym policzyć na palcach jednej ręki spacery, podczas których nikt się nim głośno nie zachwycał. 

Najczęściej ludzie pytają co to za rasa albo komentują między sobą, że 
łooo, jaki puszysty, a jaki majestatyczny. Raz pani zapytała kiedy planujemy szczeniaki. Regularnie ktoś się dziwi, że TAKI ŁADNY był w schronisku. To całe komplementowanie stało się jeszcze bardziej ewidentne po adopcji suczki, którą rzadko ktokolwiek zauważa, chyba że akurat robi sztuczki, to wtedy dostaje pochwały za bycie "mądrym pieskiem", bo za urodę to raczej rzadko, a dwoje moich znajomych stwierdziło nawet, że urok to ma taki nienachalny. 

Trochę traktuję to jak ukłon w moją stronę - pchlarz jest wyczesany, dobrze odżywiony, raz na kilka miesięcy jego sierść ogarnia groomer, ogółem staram się, a jak zabraliśmy go do domu był przede wszytkim brudny i cały w dreadach. Ale tak poza tym, tak 
naprawdę
, czuję się z tym wszystkim jak psia blachara. Miał być pies do kochania. Były jakieś fantazje o adoptowaniu starszego pieska, który "wycierpiał" już swoje w schronisku. Nie miałam żadnych szczególnych preferencji jeśli chodzi o rasę, a już na pewno nie marzyłam o owczarku belgijskim, raczej podobały mi się takie normalne kundelki, które zawsze biegały po wsi i jakoś tak dobrze mi się kojarzyły. 

A mam obiektywnie ładnego psa. 

Jakiś czas później pojechaliśmy do tego samego schroniska poznać pewną suczkę i dostaliśmy w pakiecie spacerowym jej kolegę z boksu. Suczka była w typie, zaś kolega był duży, podpalany i budzący respekt, no chyba że smaczek albo tarzanie w trawie, to wtedy przebieranie łapkami i szczęście. Przyjechaliśmy drugi raz i wtedy już nie był taki straszny, szczególnie że machał ogonem jak zobaczył nas w alejce. Potem dużo się działo i zobaczyliśmy go dopiero pół roku później. Trochę mu się utyło i kiedy wychodził z budy to łapy mu się trzęsły pod nadprogramowym sadłem, a mnie trochę pękło serce. 

Wtedy chyba pierwszy raz pojawiła się świadoma myśl, że zwróciłam uwagę na ładnego psa, a pewna liczba rezydentów schroniska nie przeszła pierwszej selekcji bo były zbyt 
przeciętne. I jakkolwiek patetycznie to nie brzmi, od tamtego momentu nie było dnia żebym o tym nie myślała - że mam psa, który będzie "pasował do ładnych zasłon" i dobrze wychodzi na zdjęciach w hipsterskich kawiarniach, a tamten duży, podpalany kundel leży na sianie w budzie i raczej ma mierne szanse na pójście do domu. 

I kogo to ze mnie robi?

Comments

Popular Posts