Wszystkie psie sporty których nie uprawiamy



Kiedy zaczynałam się wkręcać w bycie psiarzem, odkryłam że dużo osób robi z psem jakieś aktywności o dziwnych nazwach, z których przeważnie robi się zawody i można zacząć kolekcjonować medale. Automatycznie zaczęła mi pulsować żyłka rywalizacji. Ostatecznie odpuściłam głównie dlatego, że większość seminariów i treningów odbywała się w dni kiedy normalnie jestem w pracy, a poza tym szybko okazało się, że do każdej aktywności jest potrzebny, a w najlepszym razie mile widziany, jakiś wypasiony, kosztowny sprzęt.

Kocham rower i najpewniej dlatego trafiłam na informację o bikejoringu. Szybko zapaliłam się do tego pomysłu jak tęcza na placu Zbawiciela, a jeszcze szybciej przerosła mnie koncepcja liny z amortyzatorem i uczenie psa skręcania w lewo lub prawo. Skończyło się tak, że podprowadzałam rower na polną drogę wyłączoną z ruchu samochodowego, spuszczałam psa ze smyczy i tak sobie spędzaliśmy czas w systemie parę kilometrów, trochę wody, smaczek, parę kilometrów, trochę wody i smaczek. Było miło i ogółem bardzo podobał mi się widok zrelaksowanego psa odpoczywającego na trawie.

Chciałam się raz zapisać na zajęcia z tropienia. No i zderzyłam się z tym samym problemem o którym pisano w tym samym kontekście na Życiu z Psem we wpisie o tropieniu użytkowym (mantrailingu). Po pierwsze - nieszczególnie można być certyfikowanym trenerem tropienia użytkowego, więc ufa się komuś kto twierdzi że umie w te klocki i się tej osobie płaci. Płaci się za kurs, ale tylko jego część spędza się ze swoim osobistym psem, bo resztę czasu siedzi się w krzakach jako pozorant lub pilnuje psa osoby akurat siedzącej w krzakach. Jedynym kosztem organizatora jest poświęcony czas i nie chodzi o to, że zarabia się na tym miliony, ale nie trzeba zatrudnić pozoranta, nie trzeba ogarnąć kogoś do pilnowania psów (bo są zamykane w autach i nasuwa się pytanie, co z ludźmi, którzy chcą lub muszą przyjść pieszo), nie ponosi się też kosztów związanych z wynajęciem lub utrzymaniem terenu. Do tego dochodzą moje bardzo pragmatyczne wątpliwości, na jakiej podstawie mam zostawić mojego psa samego w samochodzie lub kennelu (który musiałabym jakoś dotargać na te nieużytki wykorzystywane do szkolenia) i kto poniesie konsekwencje, jeśli cokolwiek się stanie, typu - pies poczuje się gorzej w zamkniętym aucie którego akurat będzie co prawda ktoś pilnował, ale nie będzie miał a) kluczyków, b) znajomości zasad pierwszej pomocy udzielanej psom. Miałam duże opory, żeby brać w tym udział. Do tego dostałam, oczywiście, listę rzeczy do kupienia. Na tym etapie straciłam zainteresowanie, szczególnie, że jeśli chodzi o miłe spędzanie czasu z psem to układanie śladu nie jest nie do ogarnięcia na własną rękę.

Psia grupa regionalna, posty powitalne. Kilka osób na starcie chwali się listą trzech, czterech, pięciu dyscyplin, którymi się zajmują. Nosework mojego psa to taka zabawa, kiedy zamykam go w łazience żeby nie podglądał i układam mu smaczki w macie węchowej. Mamy bardzo bardzo hand-made matę, którą kupiliśmy za grosze na bazarku dobroczynnym lokalnego schroniska i jeszcze nie dorosłam do kupienia takiej prawdziwej. Żaden z moich psów nie interesuje się frisbee. Boję się do tego przyznać publicznie, bo zaraz ktoś każe mi się wyspowiadać jakiej marki mam sprzęt, skąd importowano plastik i czemu chciałam zabić psa chińskim badziewiem, a tak w ogóle jak tam moja koordynacja oko-ręka. A z tym ostatnim nie jest dobrze, bo mam astygmatyzm i zanim dorobiłam się pierwszych okularów byłam autentycznie przekonana, że świat jest trochę rozmazany.

Jest taka scena w Tully, kiedy bohaterka w widocznej ciąży zamawia sobie w kawiarni kawę bezkofeinową. Do rozmowy z baristką wtrąca się jakaś losowa starsza pani, która narzuca się ze swoją mądrością i komentuje, że kawa bezkofeinowa dalej ma śladowe ilości kofeiny, więc nie powinna być pita przez kobiety w ciąży. Bohaterka kiwa głową, ale i tak bierze swoją kawę. Kamera pokazuje poirytowaną i zdegustowaną minę starszej pani, która nie może uwierzyć jak ktoś może być aż tak nieodpowiedzialny. W wersji dla psiarzy - rzucam psu piłki tenisowe. Ale przecież piasek przyklejający się do włosków niszczy szkliwo, a poza tym klej!!!111 


Co więc robimy z psem?
1) Z pchlarzem aportujemy. Aport to życie.
2) Obydwa kundle uczą się sztuczek, ale zależy mi głównie na budowaniu więzi z przewodnikiem oraz zmęczeniu psów i nie robimy nic szczególnie skomplikowanego. Wszystkiego nauczyłam się z tutoriali na youtube i metod prób i błędów. Pchlarz szybko zaczął pracować, za to sunia miała dużo oporów i dziwnych lęków - ósemka między nogami była strestująca, skok przez pionowo ustawione hula-hop to jakaś czarna magia, obrót (a raczej mój naprowadzający ruch) przerażał ją bez reszty. Tak jak pchlarz łapał coś po kilku powtórzeniach, tak u sukinii potrzebowałam -nastu a raczej -stu serii po kilka powtórzeń. I tak, to było lekko frustrujące, przy czym jestem przekonana, że sunia nie robiła mi na złość, po prostu nie miała zielonego pojęcia o co mi chodzi. Zaczęła się uczyć jako ok. 5-6-letni pies, który jeszcze kwartał wcześniej panicznie bał się jakiejkolwiek interakcji z człowiekiem.
3) Chodzimy na dogtrekking, czyli spacery z psem na orientację. Niektórzy biegają, ale mam za słabą kondycję żeby próbować rywalizować w ten sposób. Udział w dogtrekkingu przeważnie kosztuje ok. 40 złotych od uczestnika i w świetle tego, że naszą ulubioną aktywnością są długie spacery, jest to perfekcyjny sport i dobra okazja, żeby nasze psy (bardzo średnio zainteresowane przedstawicielami swojego gatunku), mogły na spokojnie pospacerować w otoczeniu innych psów.

Comments

Popular Posts