Dlaczego nie dałam zarobić psiemu behawioryście



Mój problem z behawiorystami jest najogólniej taki, że konia z rzędem komuś, kto potrafi w sposób obiektywny, merytoryczny i adaptowalny dla różnych osób zweryfikować ich kompetencje. W każdej chwili mogę pójść do odpowiedniego urzędu, zarejestrować działalność gospodarczą i prowadzić psie przedszkole, szkolenia, treningi lub szeroko rozumiane konsultacje behawioralne, chociaż nie mam żadnego wykształcenia "kierunkowego". W zasadzie jeśli podpiszę się "magister Żorżeta Żorżetowska" to najpewniej nikt nigdy mnie nie zapyta z czego mam tego magistra, bo skoro prowadzę psi biznes to chyba z czegoś zoopodobnego.

Tyle tylko, że nie.

Znam weterynarzy, którzy w zakresie swojej działalności mają konsultacje behawioralne i dietetyczne, na tej tylko podstawie, że ukończyli weterynarię. Ufam weterynarzom do których chodzę jeśli chodzi o badania okresowe, diagnostykę czy przepisanie leków, natomiast o behawiorze chętnie porozmawiam jak pokażą mi swoją siatkę programową z której będzie wynikało, że mieli z tego więcej niż dwa przedmioty w toku studiów. Podobny problem mam z dietetyką - weterynarz nie jest z automatu dietetykiem, a weterynarz który ma całe biuro wypełnione gadżetami od Royal Canin już na pewno nie dostanie ode mnie kredytu zaufania jeśli chodzi o żywienie.

Spotkałam się z osobami, które prowadzą semi-legalną działalność gospodarczą z zakresem usług od sasa do lasa, czyli i agility i nosework i psie przedszkole i porady behawioralne, wszystko na podstawie dwóch certyfikatów z jakichś dwudniowych seminariów otwartych dla wszystkich chętnych oraz wakacji w Mielnie w 2005, kiedy nauczyli psa sąsiada "siad". Jedna z takich osób za okrągłą stówkę za spotkanie próbowała pracować z psem znajomych - piesek był z tych większych i bardziej nerwowych, więc pani głównie się bała i trzymała bezpieczny dystans. Ale hajs zainkasowała tak czy inaczej.

W okolicy pracuje kilku ex-wojskowych, którzy tresowali w swojej pracy zawodowej psy. Psy do pracy z wojskiem, więc zakładam, że o określonych cechach użytkowych. Pójście do takiej osoby z psem lękliwym albo bojącym się zostać samemu w domu uważam za dość kuriozalne. Jak słyszę "dominacja" albo "pies musi wiedzieć kto w domu jest alfą", ewentualnie coś o przechodzeniu w drzwiach pierwszemu oraz jedzeniu na oczach psa to w ogóle zabieram swoje zabawki, bo nie muszę się czuć fajna i bardziej alfą niż moje odpowiednio 20 i 10 kilo psa. I tak wiem, wiem, głupia baba ma dwa kundle, jakby miała tosę inu albo doga argentyńskiego to by płakała w poduszkę, że ją piesek dominuje i na kolanach błagała pana "behawiorystę" o pomoc.

Ale okej, powiedzmy, że mamy na oku osobę, która ma dobre referencje albo legitymuje się jakimś przyzwoitym dokumentem. Jak dokładnie zweryfikować metodę, którą taki behawiorysta pracuje? Zakładam, że nie prowadzi dokumentacji z opisem przypadków i w jaki sposób szczegółowo przepracowano problem. Jestem w zasadzie pewna, że nikt nie publikuje swoich case study, czego oczekuje się w innych branżach. Nie wiem czy istnieją jakieś recenzowane, punktowane czasopisma z impact factorem, które koncentrują się na problemie psiego behawioru. I nie, pozycje popularnonaukowe się nie liczą, a "recenzja" to nie są dwa zdania rekomendacji na skrzydełku okładki. Nie ma przymusu nadzorowania pracy przez bardziej doświadczonego lub obiektywnego specjalistę, a nawet gdyby był, to ciągle mówimy o półlegalu, więc o wyciąganiu konsekwencji po spartaczonej terapii można zapomnieć. Tego się tak po prostu nie da zweryfikować i można trafiać na super szkoleniowców, a można wyrzucić masę pieniędzy na szarlatenerię i myślenie życzeniowe.

Miałam dwa behafuszerko spięcia w Internecie.

Epizod pierwszy. Jestem świeżo po adopcji i szybko zauważamy, że nasz pchlarz ma wywalone na legowisko w kennelu (zaczął z niego korzystać po ok. 2 miesiącach, o czym później), a co więcej kiedy wychodzę z domu idzie spać pod drzwi wyjściowe. Wpadam w panikę, że to na pewno początki lęku separacyjnego. Pytam o to na znanej behawioralnej grupie i dostaję po mordzie rybą owiniętą w gazetę -
GDZIE NAGRANIA PSA LEŻĄCEGO POD DRZWIAMI!? No nie ma, bo nic nie robi, po prostu tam leży i śpi.
CZEMU TAM NIE MA LEGOWISKA!? Bo tam jest ściana zaraz i jak położę legowisko, to nie otworzę drzwi.
WYWALIĆ ŚCIANĘ!!! Ale to nośna, do sąsiada się przebiję.
W toku dyskusji wychodzi, że w mieszkaniu są szczury domowe.
UUUU OOOOO NO TO SIĘ DOROBIŁAŚ WIEŚNIARO. A O PODNIESIONYM KORYTYZOLU SŁYSZAŁAŚ NA TYM SWOIM ZADUPIU!?
Na tym etapie wylogowałam się z fejsa i po godzinie czekało na mnie KILKADZIESIĄT wiadomości, głównie głupich, wyprodukowanych przez ludzi, którzy nadal dzielą czas między naukę na sprawdzian z przyry i wydawanie kieszonkowego, ale mimo tego zapalonych do tłumaczenia mi co to jest popęd łupu. Zarzucono mi znęcanie się nad zwierzętami, chociaż gryzonie nie mają niemal żadnego kontaktu z psami, klatka jest zabezpieczona pancernie metalowymi klamrami i nie wierzę w przyjaźnie międzygatunkowe. Poszłam być złym właścicielem moich adoptowanych zwierząt gdzieś indziej, kasując się z grupy. Z mojego doświadczenia z internetem wynika, że potem mogłam być przedmiotem pobłażliwej dyskusji, że na drugi raz bez hejtu, trzeba było mi spokojnie wytłumaczyć że jestem monstrum i ocalić moje biedne zwierzątka od skoków kortyzolu i niezaspokojonych popędów.

Epizod drugi. Grupa dla rodzin adopcyjnych zwierzaków ze schroniska X. Pani Y ma problem z psem, który pozostawiony sam w domu robi jej w przedpokoju umiarkowaną demolkę. Sugeruję klatkę kennelową. Nie jak w "pani zamknie psa i po krzyku", ale żeby poczytała jak to działa. Błąd, błąd potworny. Zaraz wjeżdża jakaś losowa przeciwniczka klatek i imputuje mi, że zamykanie psa na osiem godzin to barbarzyństwo. Jakie zamykanie, jakie osiem godzin. Jestem Dżesiką polskiego behawioru, i w sumie to się nie znam, ale wprowadzaliśmy naszego kennela jakieś sześć do ośmiu tygodni i jeśli chodzi o rzeczy kupione dla psa, to ta klatka jest na pierwszym miejscu. Pchlarz nie zniszczył w swojej karierze naszego psa nic. Klatka została wprowadzona dlatego, że pracuję w domu, i jeśli ktoś sobie nie życzy kontaktu z psem, to go zamykam. Kundel idzie spać i na moje oko nie cierpi katuszy. Klatka była warunkowana pozytywnie, zamykanie zaczyna się od kilkudziesięciu sekund, zresztą obecnie jest zamykana głównie jak chcę sobie spokojnie umyć podłogę. Ale kij tam, klatka to symbol ucisku i lenistwa właściciela. Nieistotne, że mój uciśniony, sterroryzowany pies sam do niej wchodzi i śpi. Pani Y polecono behawiorystę. Bahawiorysta wprowadził klatkę. No rzeczywiście, dziwne.

Jasne, że praca ze specem eliminuje głupie błędy, takie jak zamknięcie psa na jedną trzecią dnia w klatce i wyjście do pracy, ale wracamy do punktu wyjścia - jaką mamy gwarancję, że nasz bahawiorysta wie co robi? I dlaczego zakładamy, że odchowanie relatywnie bezproblemowego psa, który nie ma naprawdę ciężkich odjazdów na jakimś tle, to fizyka jądrowa?

Dla mnie to jest dość oczywiste, że dobry behawiorysta to lepsze wyjście niż samodzielne eksperymenty. Ale samodzielne eksperymenty biją na głowę behafuszerkę. I bardzo wygodnie się mówi o zatrudnianiu behawiorysty z pozycji osoby, która ma na to pieniądze i mieszka w jakimś bardziej rozwiniętym regionie, gdzie można znaleźć kogoś kompetentnego. Przy stawkach rzędu stu złotych za godzinę, gdzie nie mamy żadnej gwarancji jakie będą efekty pracy i czy nasz specjalista nie skończył wyższej szkoły psiej psychologii na youtube, nie oczekiwałabym masowego zainteresowania tym segmentem rynku. A jeśli chodzi o wiele typowych problemów, narzędzia pracy nie są wiedzą tajemną. Nie zrozumcie mnie źle - przypadki skrajne lub bardzo trudne powinny być konsultowane, szczególnie jeśli zachowania się intensyfikują lub mogą być niebezpieczne w skutkach. Co i tak nie zmienia faktu, że pani Żanetka która z powodzeniem uczy swoje bordery sztuczek, jeździ z nimi na seminaria pasterskie i sprawia wrażenie jakby ogarniała, faktycznie ogarnie sfrustrowanego malinoisa. Natomiast przeciętne problemy przeciętnych psów przeciętnych właścicieli są do przepracowania samodzielnie za cenę poświęconego czasu na lepsze zrozumienie, dlaczego nasz pies coś robi i jak to robienie wzmocnić lub ograniczyć. No chyba, że ktoś chce mieć posłusznego i ułożonego psa, ale tak żeby się przy tym i nie narobić i nie wyskakiwać z kasy - to wtedy jest problem.

Nie mam żadnego wcześniejszego doświadczenia z psami. Moje zasoby to zaangażowanie i miłość oraz Internet i zdolność krytycznego przetwarzania informacji. Nauczyłam psy korzystać z kennela, wyeliminowaliśmy podbieganie, wypracowałam podstawowe komendy, w tym w zasadzie niezawodne odwołanie, oduczyliśmy żarcia śmieci, pozbyliśmy się bronienia zasobów i z dobrymi efektami pracujemy nad zachowaniami ze spektrum agresji smyczowej. Poza tym psy nie zeżarły szczurów i nie rozwinęły żadnych dziwnych zachowań, bo wystarczyło mi jedno zdanie usłyszane na Piesologii (sama bym chyba na to nie wpadła), żeby wzmacniać wszystkie pozytywne zachowania, zamiast traktować je jak psi obowiązek. Kosztowało mnie to masę czasu na czytanie, oglądanie, weryfikację i testowanie, ale jednocześnie uważam, że mam dzięki temu lepszą relację z moimi obecnymi psami i prawdopodobnie z każdym przyszłym. Książka Turid Rugaas o sygnałach uspokajających naprawdę zmieniła moje życie, podobnie jak kilka blogów odpowiedzialnych właścicieli, którzy szczerze pisali o swoich przebojach.


Na koniec jeszcze dwie rzeczy:
-> jeśli przygotowujecie się do adopcji psa, poświęćcie trochę czasu na czytanie o możliwych problemach, typowych dla właścicieli adopsiaków. Hurranarracja jest taka, że piesek ze schroniska będzie wdzięczny i bezproblemowy i można się na tym ciężko przejechać, kiedy doświadczymy rzucania się na jedzenie, żarcia śmieci, uciekania, wymuszania, problemów z czystością etc.. Nie chcę nikogo zniechęcać, bo szczeniaczek może nam zafundować karuzelę śmiechu na dokładnie tym samym poziomie, bo pies to pies, ale wydaje mi się, że warto mieć świadomość co może się stać i jak z tym walczyć. Jeśli faktycznie wystąpi jakiś problem, to będziecie na niego gotowi i oszczędzicie sobie szukania niezweryfikowanych remediów na cito lub zatrudnienia na wczoraj behawiorysty, który może wam pomóc, albo za ciężkie pieniądze pogłębić niepożądane zachowania. A jeśli te problemy nie wystąpią, to po prostu odczujecie ulgę.
-> o instytucji psiego behawiorysty tak naprawdę dowiedziałam się przypadkowo dzięki Marcie z konta helppsiaki na insta. Wcześniej nieszczególnie widziałam różnicę między treserem, behawiorystą albo pracownikiem psiego przedszkola, który nie jest żadnym z dwóch powyższych, ale tylko robi dobre wrażenie i w sumie nikt go nie pyta o dyplom. Marta nie tylko ma przeszkolenie, ale przede wszystkim ma wyczucie, co widać w jej pracy. W zasadzie całe moje zaufanie do tego co robi wynika z transformacji suczki Klary i sposobu w jaki Marta przekazuje swoją wiedzę w otwartym dostępie. Żeby być całkiem uczciwą, prawdopodobnie jako potencjalny klient z, powiedzmy, wiecznie nabuzowanym mastiffem miałabym wątpliwości, czy osoba publikująca treści głównie z małymi i średnimi psami ma doświadczenie i kompetencje do pracy z psem, który stanowi realne zagrożenie, więc pewno chciałabym o tym pogadać czy może jednak lekka awersja czy cośtam. ALE! - Tak jak już pisałam, rozmawiamy teraz o przeciętnych problemach przeciętnych psów, a nie sytuacji w której pierwszorazowy właściciel psa adoptuje hurraoptymistycznie dwuletniego kaukaza, a ten z wdzięczności próbuje wszystko wybebeszyć i już dwóm osobom przegryzł tętnice.

Po prostu nie pozwólcie sobie wmówić, że zawsze i bezwzględnie potrzebujecie specjalisty do nadzorowania waszej pracy z psem. Nie wszystko i nie zawsze dacie radę zrobić sami, i oczywiście w chodzeniu na zajęcia nie ma nic złego, ale w desperacji możecie trafić na grażynkę behawioru która będzie was doić jak pierwszych naiwnych.

Comments

Popular Posts