Nieudane adopcje



Chciałabym, żeby ten blog stał się kiedyś zbiorem przyzwoitej jakości treści o mądrej i przemyślanej adopcji psa ze schroniska. Kiedy sama szukałam historii adopcyjnych i doświadczeń "z pierwszej ręki", trafiałam na kiepskie copy z suchymi informacjami, które źle się czyta, jeszcze gorzej z nimi utożsamia, a poza tym są bardzo ogólnikowe i oczywiste (nawet dla laika). Poza nimi - w Internecie jest sporo okołoadopcyjnych patologicznych wynurzeń, które dają pewne wyobrażenie o tym, co w systemie adopcji psów nie funkcjonuje tak jak powinno.

Wpływ ogłoszeń adopcyjnych na nieudane adopcje

9 na 10 ogłoszeń o adopcji jest albo niekompletna albo grająca na emocjach. Pieskom robi się ładne albo bardzo przygnębiające zdjęcia, ale nie poświęca się zbyt dużo czasu na przygotowanie dobrego opisu. Pieski są zawsze smutne, zawsze bardzo tęsknią do człowieka i zawsze wystarczy im tylko pełna miska, legowisko i trochę uwagi. Niektóre Domy Tymczasowe starają się trochę bardziej i uściślają stosunek psa do innych psów, suk, kotów, dzieci i tak dalej, ale to nie są standardowe elementy opisu. Rzadko trafiają się jednak informacje o tym, czy pies ma problem z agresją, ochroną zasobów, lękiem separacyjnym czy ciągnięciem na smyczy. Nie jestem zdziwiona, kiedy czytam gdzieś szorstki komentarz, że schroniskowa pani behawiorystka zataiła lub nie wiedziała o jakimś problemie, który w najlepszym razie był tylko lekko irytujący, ale równie dobrze mógł kosztować nowego właściciela remont zdemolowanego mieszkania czy koszty spotkań z behawiorystą. Z czasem nauczyłam się czytać aluzje - "potrzebuje lekkiego szlifu" oznacza konieczność przeprowadzenia gruntownego treningu, "nie zawsze wie jak się zachować" - pies prawdopodobnie skacze na wszystko i na wszystkich, "najchętniej nie odstępowałby opiekuna na krok" - może bardzo protestować przeciwko zostawaniu samemu w domu.

I tak, wiem, że schronisko które sprawuje opiekę nad setką psów nie ma czasu na aktualizowanie opisów i bogate życie fanpage'a. Co nie zwalnia nikogo z uprzedzenia o ryzykach, które się hurraoptymistycznie ignoruje wspominając Burka ciotki Zosi z Zadupia Dolnego, który był taki mądry i nigdy nic nie zniszczył, bo... mieszkał w budzie.

Co więcej - myślę, że większość schronisk bardzo odpowiedzialnie podchodzi o adopcji swoich podopiecznych. Pracownicy, którzy są autentycznie zżyci z psami nad którymi sprawują opiekę sprawdzają domy, zadają pytania i udzielają informacji. Tylko na każdy odpowiedzialny podmiot, który życzy swoim pchlarzom jak najlepiej, przypada pewno inny ośrodek adopcyjny, który leci na przemiał i nie liczy się ze zwrotami. Bardzo łatwo jest kogoś oskarżyć, że miał nierealistyczne oczekiwania, kiedy się co do nich nie upewniono.

Wykorzystanie nieudanej adopcji do podbicia posta

Zawsze czuję się trochę niekomfortowo, kiedy jakaś Fundacja żeruje na swoich nieudanych adopcjach, żeby wygenerować większy ruch na stronie. Wierzę, że wiele adopcji nie powiodło się z powodu naiwności i myślenia życzeniowego opiekuna, ale skoro w ogłoszeniu było że piesek marzy o miseczce i legowisku (co sugeruje, że z wdzięczności pies będzie leżał na tym legowisku cały dzień jak zacementowany), to nie dziwi mnie też, że ktoś to łyka jak pelikan. A potem ma jednak lekkie zdziwko. Fundacja zresztą też, tylko pracownicy są przeważnie zdziwieni, że ktoś nie wiedział, że pies jest psem i może zrobić to, to, to i to. Problem w tym, że jak organizacja napisze że piesek wrócił z adopcji, to może liczyć na kilkadziesiąt komentarzy pełnych obelg i najlepszych życzeń oddania do przytułku na starość. I to nie jest fair, jeśli nie wiemy jakie informacje zostały przekazane rodzinie i jak to faktycznie wyglądało.

Podczas naszych wizyt w schroniskach zdarzało się tak, że pracownicy już prawie pakowali nam psa do bagażnika, chociaż nie mieliśmy przy sobie ani smyczy, ani obroży, ani nawet hajsu na opłatę adopcyjną. I czuło się lekką pretensję, kiedy prosiliśmy o wstrzymanie się z decyzją. Ta presja była dla mnie bardzo ciężka, tym bardziej, kiedy miałam jakieś uzasadnione wątpliwości i były one zbywane i traktowane jak niewygodne jazgotanie. Rozumiem, że dorośli ludzie powinni podejmować odpowiedzialne decyzje i w idealnym świecie prowadzenie kogokolwiek za rękę nie byłoby potrzebne, no ale niestety jest potrzebne, jak pokazują wszystkie dramatyczne historie o zwierzakach, które wróciły do kojca, bo nie przeszły treningu czystości i na starcie obsikały ścianę komuś, komu obiecało się sielankę i łatwe nabicie dobrego uczynku.

Jeszcze jedna historia - dawno temu mieszkałam z koleżanką, która chciała zaadoptować psa. Piesek miał być mały, preferowanie w typie, najlepiej jak najmłodszy. Pewnego dnia przyjechały panie z Fundacji Której Nazwy Nie Zapamiętałam i przywiozły ze sobą psiaka, takiego terierowatego. Psu nie spodobała się obecność innego zwierzaka w domu i co prawda udało się zapobiec konsumpcji, ale do końca wizyty z kundlo-terierem nie było kontaktu, bo zafiksował się na mord. Panie z Fundacji zupełnie serio zasugerowały, żeby oddać komuś zwierzaka rezydenta, to zrobi się miejsce na ich pimpusia. Gdyby to było moje spotkanie przedadopcyjne, to w tym momencie by się skończyło.

Parę dni temu przeczytałam taki komentarz, że jak ktoś chce mieć psa, to nie wybrzydza. I TO jest dopiero granie na poczuciu winy, bo my bardzo chcieliśmy psa, ale mieliśmy też pewne wymagania i preferencje. Paradoksalnie adoptowaliśmy pchlarza, który jest dokładnym przeciwieństwem naszych założeń, ale to wynikało z mylnych wyobrażeń o psach ze schroniska.

Jak było u nas

Przy adopcji pchlarza schronisko zapytało tylko o inne zwierzęta w domu oraz obecność dzieci. Ponieważ pies był w schronie tylko trzy tygodnie, pracownicy nie mieli żadnych konkretnych informacji na jego temat. I dokładnie to zostało nam uczciwie powiedziane - że nie mogą obiecać jak będzie się zachowywał i że, jak każdy młody pies, może wymagać szkolenia.

Przy adopcji suki dostaliśmy trochę szerszy pakiet informacji. Schronisko odłowiło sukinię jako psa półdzikiego i przerażonego. Wiedzieliśmy, że nie zostanie wydana do domu z dziećmi, ma opinię psa nieprzyjaznego (szczeka, nie lubi nowych ludzi, kiepsko chodzi na smyczy) i z całą pewnością nie jest psem nakolankowym, który kocha przytulanie i bliskość człowieka.

Z perspektywy czasu mogę z pełną świadomością powiedzieć, że jestem chodzącą reklamą adopcji. Mam dwa bezproblemowe* psy z dwóch różnych schronisk i jeszcze ominęły mnie takie atrakcje jak okres wzmożonego mamlania, trening czystości czy lęk separacyjny. Założyłam bolesne zderzenie z jakąś kombinacją problemów typu wokalizowanie, obrona miski, ucieczki, kradzieże jedzenia czy sikanie na kanapę w wynajętym mieszkaniu, a dostałam dwa kundelki mojego życia, co nie zmienia faktu, że istniało ryzyko i tego ryzyka nie można ignorować hurraoptymistycznym myśleniem, że "jakoś to będzie" albo "kiedyś nie było tego całego behawioryzmu a dziadek na wsi miał Azora i jakoś żył".

*Czuję się jednak w obowiązku zrobić listę rzeczy, które mogą przeszkadzać innym osobom i wiem, że dla niektórych mogą stanowić podstawę do oddania psa albo jojczenia, że nikt im nie powiedział. Te zagadnienia pewno będą przewijać się na blogu w różnych kontekstach, bo to są takie rzeczy, o których się nie do końca myśli na serio. Lęk separacyjny czy gryzienie butów to wątki które się przewijają w artykułach dla zainteresowanych adopcją, ale na tym się ewentualne problemy nie kończą.

1) Hotele 
O hotelarstwie i hotelach przyjaznych psom będę pisać dużo. Zaadoptowaliśmy pchlarza dwa tygodnie przed wyjazdem na urlop, bo było nam wstyd prosić schronisko o "rezerwację". Okazało się, że nasz ulubiony hotel w ulubionej części Polski nie zgadza się na psa w pokoju i awaryjnie wybraliśmy takie rozwiązanie, że wieczorem podrzucaliśmy pchlarza do psohotelu w mieście obok i zabieraliśmy go rano po śniadaniu. W ten sposób spędzał cały dzień z nami, ale dla mnie zostawianie go gdzieś na noc było tak nieprzyjemne, że od tamtej pory szukamy miejscówek akceptujących czworonogi. I to są koszty porównwalne z psohotelem, rzędu 20-80 zł dodatkowo za noc, od jednego psa. Warto sobie to wliczyć w budżet.

2) Post-adopcyjne problemy z żołądkiem
Suka ma żołądek ze stali, ale pchlarz miał biegunkę bite dwa tygodnie od wyjścia ze schroniska. Nawet jeśli ostatni spacer miał o 2 rano i załatwił wtedy wszystkie potrzeby, to rano i tak znajdywaliśmy dywan zalany biegunką w ciemnym, niepokojącym kolorze. Problemy żołądkowe są standardem i wynikają ze stresu, zmiany diety oraz klasy karmy bytowej serwowanej w schronisku. Mam w związku z tym dużo refleksji związanych z nieprzemyślanym dobroczynieniem i przywożeniem w dobrej wierze do schrona dużego worka Puffi zamiast mniejszego worka lepszej karmy za te same pieniądze. Szczęśliwie, pchlarz załatwiał się tylko na dywan albo swoje własne legowisko, bo z niektórych mebli byśmy tej biegunki nie sprali. I potrafię sobie wyobrazić, jak pies wraca za coś takiego do kojca.

3) Koszty weterynaryjne na starcie 
Siódmego dnia epickiej biegunki pojechaliśmy do weta i zostawiliśmy tam trzycyfrową kwotę na poczet przeglądu ogólnego, morfologii i biochemii, usunięcia kleszczy oraz za tabsy z florą bakteryjną, bo to wydawało się mieć więcej sensu niż odpalanie kolejnych świeczek zapachowych, żeby zamaskować swojski aromat pastwiska. I znowu - sukinia nie wymagała niczego poza zwykłą kontrolą (ok. 20 zł), ale potrafię sobie wyobrazić jak ktoś zgrzyta zębami, bo mu ten kundel ze schroniska generuje koszty.

4) Pies i śmieci
Jakoś cztery miesiące po adopcji i trzy miesiące po kastracji, pchlarz zaczął szukać śmieci. Na tym etapie umowa nie przewiduje już możliwości zwrotu psa (OTOZ Animals daje opiekunowi dwa tygodnie), ale w pewnym momencie pies stwierdził, że zacznie pod naszą nieobecność rozpruwać worki ze śmieciami. Śmietnik trafił do zamkniętej szafki, wprowadziliśmy komendę "zostaw" żeby ograniczyć szukanie śmieci podczas spaceru i nie pozwalamy sobie na luksus zostawienia czegokolwiek do jedzenia na kuchennym blacie, ale nie mogę z ręką na sercu powiedzieć, że ten problem nas nie dotyczy. I zasadniczo i tak jest dobrze, że usunięcie pokusy z zasięgu pyska wyeliminowało problem, bo bałam się że to początki jakichś nerwowych reakcji na coś, co trzeba będzie stwierdzić jak najszybciej.

5) Ochrona integralności stada
Nasze psy się nie bawią, co wynika z tego, że zostały zaadoptowane jako dorosłe i pewno nie potrafią. Robimy sztuczki, z pchlarzem można się trochę poprzeciągać i lubi aportować, ale nie ma opcji, żebym sobie poszła na wybieg pogadać z innymi psiarzami. W najlepszym razie moje psy kurtuazyjnie obwąchają się z innymi, a potem usiądą obok mnie i będą czekać na moją uwagę. Sucz ma również problem z ludźmi wchodzącymi do domu. Musieliśmy ją znieczulić na dźwięk domofonu, teraz pracujemy nad ignorowaniem pukania, ale ogółem nie jest szczęśliwa gdy ktoś wchodzi na jej teren i gdybym miała wywalone, najpewniej próbowałaby atakować. I, po raz kolejny, potrafię sobie wyobrazić jak ktoś ignoruje sygnały ostrzegawcze, a potem pies ląduje na karnym jeżyku kiedy doprowadzony do ściany ugryzie ciotkę w łydkę.

6) Chodzenie na smyczy 
Dramatu nie było, ale jednak... Pchlarz od początku chodził jak przyklejony do nogi. Bardzo bałam się go spuszczać ze smyczy, ale mogłam w zasadzie od dnia zero. Sukinia smyczy nie rozumiała. Przeważnie zatrzymywała się co dwa kroki i patrzyła pusto w przestrzeń albo obsesyjnie coś wąchała, co mogło być sygnałem uspokajającym, ale nie byłabym taka cwana, gdybym nie przeczytała czym owe sygnały uspokajające są. Na początku chodziłam więc na podwójne spacery, żeby sukę do siebie przekonać. Poszło bardzo sprawnie, ale zgodnie z obietnicą, nie był to pies który kochał człowieka najbardziej na świecie. Ta zmiana przyszła później.

7) Tarzanie się w martwych zwierzętach
Nie jest najgorzej - to mogły być odchody. Suka do dnia dzisiejszego kocha martwe zwierzaki i lokalizuje je z podziwu godną konsekwencją.

8) Polowanie
Kategorycznie nie akceptuję cichego przyzwolenia na "pogonienie" czegokolwiek, dlatego piłowałam przywołanie suki w opór. Ten średniej wielkości piesek próbował upolować wszystko począwszy od polnych myszy, przez koty, na sarnach kończąc. Oduczenie tego było wykonalne, ale (znowu) gdybym miała na to wywalone, pewno szukałabym potem smętnie psa po jakichś nieużytkach i zanudzała wszystkich gorzkimi żalami, jakiego to mam głupiego kundla.

9) Pobudka
Spacer może poczekać. Śniadanko nie. Jeśli chcę się powylegiwać w sobotę w łóżku to okej, ale o 7 muszę zejść dać jeść, bo inaczej pchlarz nie przestanie płakać.



I jeszcze na koniec...
...za nieudaną adopcję uważam też taką, która kończy się puszczaniem psa samopas po wsi albo zaczepieniem mu łańcucha, bo to łatwiejsze rozwiązanie dla właściciela. Wbrew obiegowej opinii, nie każdy "dom" jest lepszy niż kojec w schronisku, między innymi dlatego, że kojec w teorii zawsze daje nadzieję na lepsze jutro.


PS Bardzo zachęcam do lektury tego wpisu, który stanowi rozwinięcie tematu z perspektywy schroniska. Psa nie da się w warunkach schroniskowych nauczyć pewnej sumy pożądanych zachowań, natomiast trzeba je przedstawiać osobom zainteresowanym, żeby nie było zdziwienia. Niewiedza nie jest problemem, jeśli ktoś jest gotowy zaakceptować, że pies może odwinąć coś z puli najczęściej granych hitów. Tylko że dużo osób tak autentycznie nie wie, że mogą się czegoś spodziewać i że można to naprostować inaczej, niż łojąc psa albo zapinając go na łańcuch przed domem. Uważam się za odpowiedzialnego właściciela - czytałam masę artykułów, weryfikowałam kontrowersyjne metody, analizowałam różne perspektywy, ale to był pewien koszt poświęconego czasu. Mam świadomość, że dużo osób tak nie robi, tylko na autopilocie traktuje swoje zwierzaki tak samo, jak miano w zwyczaju je traktować 20 lat temu i jest ciężko oburzona, kiedy ktoś to krytykuje.

Comments

  1. Bardzo mądry artykuł. Dziękuję Pani. Powinni się z nim zapoznać wszyscy

    ReplyDelete

Post a Comment

Popular Posts