Grzeczne pieski i bydlęta



Jestem właśnie w trakcie lektury Typowej Wirtualnej Dyskusji O Psach W Przestrzeni Publicznej. Typowa dyskusja jest typowa więc padają wszystkie najstarsze argumenty o tym, że ktoś przy stoliku obok może mieć alergię, psy są brudne, na pewno się zsikają w pokoju hotelowym, hasztag sanepid, a w ogóle kiedyś to pies był w kojcu, a teraz to jakieś lewackie fanaberie.

I tak sobie myślę, że moje psy pełnią w świadomości kolektywnej dwie funkcje.

Jak chcę gdzieś z nimi pojechać albo wejść, to automatycznie jestem lewacką, bezdzietną siksą, która ciągnie wszędzie swojego kundla. Jeśli oponent ma trochę zbyt wydumane wyobrażenie o własnych kompetencjach intelektualnych, w tym miejscu dodaje coś od czapy o potrzebach gatunkowych. W weekend byliśmy w podróży i jedliśmy obiad w takiej jednej restauracji, która dostała jakieś tam czapki od Gault&Millau, na stołach leżą białe obrusy a obsługa puszcza jazz i proponuje że dopasuje wino do obiadu. Byliśmy tam z psami i najbardziej przeszkadzało to starszym państwu pięć stolików obok, którzy patrzyli na nas z ukosa między robieniem sobie wzajemnie zdjęć z kolejnymi daniami (na tym zdjęciu Andrzej pozuje z zupą, a tutaj Grażynka zachwyca się pierogami z gorgonzolą). I to jest ta pierwsza funkcja - brudny kundel, który za Gierka siedziałby w kojcu, a nie roznosił dżumę po mieście i ingerował w cudze wyobrażenie o luksusie i prestiżu.

Ale jak tylko jesteśmy w jakimś miejscu typu plaża, ulica albo park, to bankowo za chwilę znajdą się rodzice ze znudzonymi dziećmi, które muszą bez pytania poklepać psa, bo Brajankowi się nie odmawia, a jak się odmówi to dziecko zacznie histerycznie wrzeszczeć i cały rodzinny spacer trafi szlag. Oczywiście jak pies skoczy albo kłapnie zębami to ja będę winna, ale tak ogółem to młodej kobiety z kudłatym psem nikt nie bierze bardzo serio, więc ludzie podchodzą, czochrają psa, próbują nakarmić go żelkami (!), igronują sygnały uspokające albo próbują zabrać mi smycz*. I bardzo trudno jest ustalić wtedy granicę, bo przecież po co mi pies, skoro nie daję go wszystkim obmacywać.


*Historia z odbieraniem mi smyczy jest jedną z najbardziej niepokojących z jakimi się spotkałam w mojej karierze psiarza. Trenowaliśmy podstawowe posłuszeństwo, kiedy podszedł do nas Stereotypowy Miejski Ojciec z synem. Syn mógł mieć pięć, sześć lat. Stereotypowy Miejski Ojciec to taki smutny konstrukt kulturowy, który chodzi ze swoim dzieckiem, ale nie bawi się z nim bo przecież można się wtedy ubrudzić, papla coś bez sensu do dziecka które ma to kompletnie na końcu jelita grubego i desperacko zagaduje do obcych kobiet. SMO powiedział mi wtedy dużo śliskich pseudokomplementów o byciu delikatną panienką z takim dużym, silnym psem i próbował mi wmówić, że mój kundel to na pewno szpic, bo on miał kiedyś szpica i on właśnie tak wyglądał. W międzyczasie dzieciak zażądał, żeby dać mu smycz, bo on chce pospacerować z pieskiem, a jego SMO był ciężko zdumiony, że odmówiłam.

Comments

Popular Posts