Dlaczego chciałam wziąć drugiego psa



Niecały miesiąc po adopcji pchlarza scrollowałam sobie fejsa schroniska i znalazłam zdjęcie przecudnej urody kundlo-szpica. Wiem, że w psie nie można zakochać się oczami, tylko trzeba pójść na spacer, zapoznać się i mieć wiele rzeczy poukładanych w głowie, ale kundlo-szpic był niesamowicie urodziwy i do tego jeszcze rudawy. Rude zwierzęta to moje ulubione. Sęk w tym, że podczas wizyty w schronisku obeszliśmy wszystkie boksy chyba z dziesięć razy, ale tego psa za nic nie mogłam sobie przypomnieć, więc z nadmiaru wolnego czasu rozpoczęłam poszukiwania online. Pies nie miał podstrony, nie miał ogłoszenia na olx, miał tylko jedno zdjęcie i imię. W końcu znalazłam jakieś bardzo niszowe konto na instagramie na które wrzucono tę samą fotkę. Tylko czarno-białą, bo piesek umarł miesiąc przed naszą pierwszą wizytą w schronisku.


22 lipca, w kosmiczny upał, przyjechaliśmy do schroniska po raz pierwszy. Po dwóch godzinach miałam nogi szare od kurzu osiadającego na lepkiej skórze. 26 lipca przyjechaliśmy odebrać naszego pchlarza. Trzy dni później umarł inny pies, o czym dowiedziałam się później. Niewidomy staruszek, którego czarno-białe zdjęcie znalazłam na tym samym koncie na insta. Pies duży, silny, gwarantujący problemy w mieszkaniu. Miał najbardziej "terrorystyczny" opis świata, który łamał mi serce, bo już sama z siebie mam problem z tym, jak można wyrzucić psa na ostatniej prostej jego życia. Pamiętam, że był późny wieczór, a ja złapałam za smycz i poszłam chodzić z kundlem po osiedlu, żeby się spłakać histerycznie i spuścić parę na świeżym powietrzu. Przez kilka dni nie dawała mi spokoju myśl, że to mogłam być ja. Mogłam zaadoptować niewidomego staruszka. Może wtedy by nie umarł albo chociaż umarł przy swoim człowieku. Nie mogłam się opędzić od przekonania, że nawet jeśli mogłabym się tarzać w samozachwycie nad własnym miłosierdziem bo przecież zaadoptowałam psa, to fakty są takie, że wzięłam psa raczej młodego, wesołego, skupionego na przewodniku, który na dodatek po domyciu okazał się w typie - co prawda rasy o której nigdy wcześniej nie słyszałam, ale nawet właściciele prawdziwych rasowców się nabierali. I z różnych powodów nie był to duży, niewidomy staruszek. Lato 2018 było upalne i duszne. Schronisko prosiło o zakup baseników dla dzieci, żeby rezydenci mogli się chłodzić. Kiedy przyjechaliśmy podpisać umowę, jeden z psów siedział w biurze owinięty mokrym ręcznikiem, bo zwyczajnie się przegrzał i dla niego to też mógł być ostatni dzień. Upały zebrały swoje żniwa. 


I nawet jeśli to jest zupełnie bez sensu, bo wybór psa na wiele lat życia nie powinien być dokonywany pod wpływem sentymentów i odpowiednio przygnębiającego opisu, to jest mi bardzo przykro, że on nie zdążył i ta śmierć już zawsze będzie trochę na mnie.


Pchlarz był psim marzeniem. Nie zniszczył nic. Nie sprawiał żadnych kłopotów. Miał najpiękniejsze oczy na świecie i do tego wpatrzone w człowieka jak w ósmy cud świata. Nie było statystycznie możliwe, żeby w schronisku było 300 psów, a my losowo wzięliśmy tego najgrzeczniejszego. Musieliśmy zacząć akceptować, że ludzie pozbywają się zwierząt bo są podli, a nie że przynajmniej pies poleciał na ulicę za coś. To straszna świadomość - mieć z tyłu głowy liczbę psów, które straciły dom bo były za duże, bo zabrakło dla nich miejsca, bo ktoś się znudził, albo po prostu kilka pokoleń temu ktoś stwierdził, że na co tam komu kastrować sukę, jak się porozdaje szczeniaki i tyle. 

Tak naprawdę są dwa powody dla których pomyślałam o drugim psie na serio - po pierwsze, bo pchlarz był taki cudowny i pokazał mi, co psy wnoszą do naszego życia, a po drugie - bo Rey nie zdążył. I strasznie, strasznie mi przykro.

Comments

Popular Posts