Dary dla schroniska i dobre intencje



Parę miesięcy temu pojechaliśmy pierwszy raz do schroniska, żeby wybrać sobie psyjaciela.

Przeżyjmy ten dzień jeszcze raz. Wolontariuszka otwiera wskazany przeze mnie kojec i zapina na smycz przepiękną rudą parówkę z ogromną nadwagą. O parówce wiem tyle, że "najpewniej na początku będzie nas ignorował". Parówa ciągnie do bramy jak szalona, ja bezradnie powiewam gdzieś za nią bo ostatni raz prowadziłam jakiegokolwiek psa na smyczy pewno z dekadę wcześniej i nie wiem co robić. Dodatkowo wokół wszystkie psy szczekają i skaczą po siatkach i to wszystko mnie w tamtej chwili trochę przerasta. Od razu za bramą parówa kuca nad jakimś ocalałym od zadeptania kępkiem trawy i wyrzuca z siebie strumień biegunki, a że jest psem długowłosym to w momencie cały tyłek i ogon ma oblepiony kupą. Ja zaliczam zderzenie z rzeczywistością. Spacer trwa może dwadzieścia minut, przy czym przez trzy czwarte tego czasu pies robi, hehe, kupę.

Idziemy na spacer z drugim kandydatem do adopcji. Scena się powtarza. Ja czuję się bardzo nie na miejscu, bo przyjechałam ubrana troszeczkę zbyt elegancko, a na tym etapie już mam nogi całe w kurzu, odbicia łapek w różnych miejscach, a na końcu smyczy mam niewidomego kundelka, który przez pierwsze kilka minut, no nie zgadniecie, robi kupę. Ogromną. Naprawdę gigantyczną. I potem jeszcze trzy takie same. Zaczynam się zastanawiać, czy tak będzie wyglądać moje życie z psem. I czy są w ogóle worki, które mogą to pomieścić.

Pchlarz był miłością od pierwszego wejrzenia. Stałam przed kojcem i wiedziałam, że to mój pies, ale zapunktował dodatkowo, kiedy na spacerze nie dostał rozwolnienia. Nie wiem co wtedy myślałam, ale te monstrualne odchody mnie zszokowały i dużo, dużo później, kiedy zaczęłam wyprowadzać psy w ramach wolontariatu dotarło do mnie, z czego one wynikają. Bo wynikają najpewniej ze stresu, często kumulowania resztek przemiany materii w oczekiwaniu na spacer, ale przede wszystkim z żywienia.

Schroniska dostają dary. Osobiście nienawidzę tego słowa i kiedy sama organizuję zbiórkę to używam słowa "prezent" albo "paczka" albo po prostu "zbiórka karmy", ale dary się jakoś przyjęły i funkcjonują. Najczęściej ofiarowanymi rzeczami są koce i podobne rzeczy, które mogą posłużyć za legowiska, oraz karma. Tyle tylko, że ta karma często jest przywożona w dużych ilościach prosto z marketu. Czyli albo w takich żółtych workach, albo niebieskich (produkowanych przez ten sam kocern) albo produkowanych dla takiej sieci sklepów z owadem w logo.

I nie zrozumcie mnie źle - karma bytowa jest ważna i potrzebna, bo nie każdy pies potrzebuje specjalistycznej, ale już zawsze będę się zastanawiać, czy nie wyszłabym ze schroniska z brązową parówą z początku wpisu, gdyby ten piesek się, no, ten, tak jakby, epicko nie rozesrał z rozbryzgiem w pierwszej minucie znajomości. Dużo czytałam o adopcjach, ale nie miałam świadomości, że psy schroniskowe mają często przewlekły rozstrój żołądka wynikający z ciągłej zmiany karmy albo podawania karmy bardzo złej jakości. Rozumiem, że czyjś Azorek może je Pedigree od zawsze i żyje, ale w sumie nie podejrzewam amatorów Pedigree o robienie regularnych badań kontrolnych innych niż diagnostyka "na oko" w cenie wizyty, plus - domowy Azorek ma mniej stresów niż bezdomny pies z boksu.

Co więcej - psy na kiepskiej karmie bytowej produkują bardzo dużo produktów ubocznych przemiany materii. W sensie, że walą duże kupy, najprościej mówiąc. To nie pomaga przy spacerze adopcyjno-zapoznawczym i można się za to gniewać, że to okropne tak oceniać burka przez pryzmat defekacji, ale będę utrzymywać, że odwiedzający chciałby mieć jakiś kontakt z psem którego rozważa do adopcji, a pies z rozstrojem żołądka ma w danej chwili inne priorytety.

Była zresztą na ten temat bardzo nieprzyjemna dyskusja na fanpage'u pewnego schroniska, któremu podarowano kilkanaście worków najtańszej karmy bytowej na rynku. Kontekst był taki, że gdzieś, w jakiejś małej społeczności zrobiono zrzutkę, a za całą kwotę kupiono dietetyczne dno dna. Schronisko opublikowało zdjęcia z podziękowaniami i otwartą możliwością komentowania. Intencja była świetna, ale kiedy ktoś (nie pracownik, nie wolontariusz) napisał, że za te pieniądze można było kupić bardzo dużo lepszej karmy bytowej, to osoby uczestniczące w zbiórce trafił szlag, bo odczytały to jako wyciąganie ręki po więcej. I ja to rozumiem, bo ich psy najpewniej nie jedzą niż lepszego. A z braku wyników badań, trudno potem ocenić, czy Fafik który przeżył całe życie na namaczanym chlebie i ogryzionych kościach umarł ze starości czy jednak coś się z jego ciałkiem zadziało. Rozpętała się z tego straszna burza, w której darczyńczy poczuli się urażeni i część napisała, że już nigdy nic nie podaruje, bo się ich nie szanuje. A tak naprawdę nikt nie wyciągał ręki po więcej pieniędzy, tylko proszono o inne nimi dysponowanie.

Do czego dążę - jeśli ktoś ma budżet 20-30 złotych i chce za to kupić coś dla lokalnego schrona, to nie musi tych 30 złotych zostawić w markecie biorąc 10 kilo jakiegoś badziewia, ale może te środki schronisku przelać, wrzucić do puszki, albo przejechać się do sklepu zoologicznego i kupić coś trochę lepszego. Przy czym rozumiem niechęć do robienia przelewów i sama wolę robić zakupy osobiście, bo to jest najzwyczajniej w świecie przyjemne. Karmy sensitive i hypoallergenic są bardzo przez schroniska chciane, podobnie jak karmy weterynaryjne. Tylko za tą drugą grupą trzeba się trochę nachodzić, bo normalne sklepy tego nie prowadzą. I znowu - ja rozumiem, że to problem i rozpusta, nagle kupować psom ze schroniska jakąś karmę premium albo Royal Canina który (niestety) kojarzy się z superjakością i ceną która poraża, szczególnie z dużą marżą w naprawdę małych miejscowościach. Ale też widziałam wszystkie odcienie biegunki i poprawę jakości sierści psa po zmianie żywienia (w naszym przypadku na żywienie naturalne, ale dzisiaj nie o tym) i teraz czytam składy i wybieram mądrzej. Nie drożej - mądrzej, chociaż na początku czułam się niezręcznie, jak przyzwoziłam dwie puszki karmy weterynaryjnej, a obok ktoś wyładowywał 20 kilo Chappi.

Anegdotka. Jakiś czas temu kompletowałam paczkę dla schroniska. Schron poprosił o karmę senior, ze wskazaniem na Royal Canin. Sama nie podaję RC, ale rozumiem że te konkretne psy są do niej przyzwyczajone, tak samo jak przyzwyczaja się do karmy hepatic albo gastro tego samego producenta. W dużym markecie zoologicznym poprosiłam o zeskanowanie mi saszetek z mokrą karmą, żeby porównać ceny z moim najczęściej odwiedzanym sklepem i w toku rozmowy wyszło, że ja chcę tego rojala dla psów z bidula. Pani za ladą była w szoku - czemu takie drogie? przecież to psy ze schroniska, że tam z tyłu mają tańsze karmy przecież. Miałam gorszy dzień i ta sugestia mnie dobiła. Bo te psy z kojców nie mają innych żołądków i żarcie Puffi albo makaronu z ryżem raczej nie stanowi szczytu ich marzeń i podstawy dobrej diety.

Nie urodziłam się wczoraj. Ja wiem, że 20 złotych za 10 kilo karmy to jest często tyle, ile właściciel jest skłonny wydać na psa i często tyle ma do dyspozycji. Wiem, że koszty utrzymania psa często się tnie, z różnych powodów. Czasami dlatego, że zawsze się tyle płaciło, a potem trudno wykładać więcej, lub tak po prostu więcej się nie ma i 20 złotych za 1,5 kg Brita czy trzy saszetki Doliny Noteci wygląda jak fanaberia. Mimo wszystko jednak - nie lubię bylejakości. I skoro nie mogę im wszystkim zagwarantować dobrych domów, to pozostaje podnoszenie jakości życia przynajmniej w ten sposób. I, w moim odczuciu, kupowanie marketowych karm do schronisk, nieszczególnie różni się od wkładania w paczki świąteczne dla potrzebujących najtańszego makaronu i najbardziej obrzydliwych czekolad jakie istnieją na rynku.

Comments

Popular Posts