Adopcja od osoby prywatnej



Od kiedy przenieśliśmy się na wieś, mój żywy inwentarz powiększył się o pięć sztuk zwierza.
Trzy szczury domowe zaadoptowałam od osób prywatnych przez fejsa lub olx.
Jednego kota znalazłam w lesie.
Drugą kotkę adoptowałam ze schroniska, po długich poszukiwaniach i idiotycznych bataliach z domami tymczasowymi, o czym na tym blogu już było.

W adopcjach od osób prywatnych brałam udział sześć razy, w tym raz jako osoba która miała zwierzę do wydania. W tamtej sytuacji popełniłam duży błąd i zwierzak za którego byłam odpowiedzialna, chociaż nie mogłam dać mu domu stałego, trafił do jakieś nawiedzonej dziuni spod Ełku, której po miesiącu się znudził i razem z grupą innych zwierząt trafił do DT w Warszawie. Dziewczyna która ogarnęła wtedy ten gryzoniowy dramat otoczyła go dobrą opieką i ostatecznie został u niej na swoje małę zawsze. Pięć razy to ja adoptowałam zwierzaki od osób prywatnych, w tym trzy razy musiałam podpisać umowę. Te umowy były mocno pro forma i w zasadzie z własnej inicjatywy informowałam tymczasowych opiekunów o śmierci ich podopiecznych czy leczeniu. Raz wykorzystałam sieć kontaktów żeby namierzyć rodziny które wzięły do siebie dzieci mojej szczurzycy, ponieważ mieliśmy duże problemy z agresją. Dwie ostatnie adopcje nie wiązały się z żadną umową - dostałam zwierzaka i tyle. Poproszono mnie o zdjęcia z nowego domu, z czego się wywiązuję, ale formalnie nie ma żadnych regulacji które zobowiązywały mnie do czegokolwiek.

Dlaczego coraz częściej myślę o adopcjach od osób prywatnych?

Ponieważ srogo przejechałam się na instytucjach opiekujących się zwierzętami do adopcji.

Po pierwsze, podjęłam decyzję, że nie zamierzam się zgadzać na wizyty przedadopcyjne w moim domu. Dopóki bardzo, ale to bardzo nie będzie mi zależeć na jakimś konkretnym zwierzaku, nie zamierzam się zgadzać na przyjazne herbatki z osobami, które mogą mieć potencjalnie mniejszą wiedzę niż ja, ale za to nadmiar czasu i wypaczone poczucie misji.

Po drugie, mamy problem z chipami. Co najmniej jedno nasze zwierzę, na które mamy umowę adopcyjną, ma chipa zarejestrowanego na organizację która go wyadoptowała, bez możliwości zmiany danych. Oznacza to spore problemy w razie zaginięcia psa i jego znalezienia przez osobę trzecią.

Po trzecie, ostatnio odbyłam kolejną (i raczej ostatnią) batalię o zostanie domem tymczasowym i w tym momencie mam na tę instytucję całkowicie wylane. Ostatnia fundacja z którą rozmawiałam analizowała moją kandydaturę przez kilka tygodni, a w tym samym czasie publikowali ogłoszenia o pilnej adopcji psów nad którymi znęcano się w ich własnych DT.

Po czwarte, autentycznie nie widzę powodu dla którego mam podpisywać jakąkolwiek umowę, skoro mogę pozyskać zwierzę bez niej. Rozumiem oczywiście, że świat jest pełen psychopatów i te umowy mają sens, ale w praktyce rzadko kto kontroluje domy stałe, a dane osobowe trzeba podać. Jeśli chodzi o inspektoraty OTOZu z którymi wiąże mnie umowa, warunki nie były jakoś szczególnie wyśrubowane, co nie zmienia faktu, że są schroniska które oczekują cudów na kiju od swoich rodzin adopcyjnych, a ja nie chcę się w to bawić.

Po piąte w końcu, bo nie chcę się czuć jak przestępca, kiedy interesuje mnie szczeniak albo pies w typie rasy. I to jest popularny problem. Niedawno OTOZ Warszawa pojechali po bandzie na swoim instagramie i mieli pretensje do ludzi, którzy byli zainteresowani adopcją psów ze zlikwidowanej hodowli. Foszek był o to, że o cziłałę były zapytania, a o jakiegoś losowego kundelka tych zapytań nie było. Post był napisany tak trochę sarkastycznie, ale raczej po prostu miernie. Były jakieś gorzkie żale, że przepraszają że pokazywali kundelki na insta, bo najwyraźniej takie zaszczyty należą się tylko psom rasowym (co?). Zapytałam w komentarzach czy jestem rozgrzeszona, bo mam dwa psy w typie i jednego kundla, czy jednak powinnam mieć po równo, ale mi nie odpisano.


W adopcjach psów czy kotów od osób prywatnych widzę jednak kilka wad.

Przede wszystkim, przeważnie psy i koty ze schronisk są odrobaczone, zaszczepione, wykastrowane i mają chipa. Przeważnie, bo różnie z tym bywa. Kotkę dostaliśmy bez szczepień. Smalca alfa przed kastracją, ale ze skierowaniem na darmowy zabieg. Jedną z suczek co prawda za darmo wykastrowano w schronisku, ale spaprano szycie z czym teraz się bujamy po weterynarzach. Drugą suczkę niby dano nam po kastacji, ale już przemilczano że ma na brzuchu dużego guza. Biorąc zwierzaka od osoby prywatnej, należy się liczyć z tym, że nie będzie miała ani szczepień, ani odrobaczenia, ani ogółem niczego. Jeśli pies jest z "płatnej adopcji", w sensie że z pseudo, to czasami ma jakąś parwo albo lamblię. Ale nie szalałabym z tym, że psy ze schroniska są zdrowsze niż te od osób prywatnych.

Po drugie - nie ma się tej umowy, to znaczy może być tak, że oryginalny właściciel się rozmyśli i zażąda zwrotu swojej własności, co jest sytuacją dość mętną.

Co więcej, olx pełen jest ogłoszeń o adopcji szczeniaków i kociaków nawet cztero- czy pięciotygodniowych. I te pieski idą jak woda, bo są małe, nieporadne i słodkie. Tak więc nie do końca wiadomo jak z socjalem, jak ze stanem zdrowia suki i czy przypadkiem nie wspiera się jakiegoś debila, który rozmnaża sukę ze względów zdrowotnych, to znaczy że będzie zdrowsza jak urodzi kilka miotów.

Podsumowując, są plusy dodatnie i plusy ujemne, jak ze wszystkim. Największym plusem dla większości będzie najpewniej brak umowy, brak opłaty adopcyjnej i brak często dziwnych procedur. Ostatecznie cały czas czuję kwaśny posmak upokorzenia, kiedy interesowałam się jakimś psem ze schroniska, a schronisko robiło mi pod górkę, bo do niego jest kolejka, bo tyle innych potrzebuje domów i tak dalej. Przy adopcji od "prywaciarza" podejmuję decyzję, zabieram zwierzę, wszyscy są zadowoleni, a zwierzakowi będę się starała dać najlepszy dom jaki potrafię.

Comments

Popular Posts