Kot w worku. Dosłownie.



Podczas spaceru w lesie znaleźliśmy kociaka. Pisałam już o tym na moim prywatnym wallu i w przynajmniej jednym komentarzu w internecie, więc teraz czuję się, jakbym napawała się tą historią, ale chciałabym to opowiedzieć na blogu, bo ostatecznie wzrosła mi liczba zwierzaków na stanie.

Podczas spaceru z psami i zbierania śmieci (realizuję moje Śmieciowe GSB) chciałam podnieść niewinnie wyglądającą reklamówkę, która okazała się mieć miauczącą wkładkę. Półkilogramową. Na szczęście wkładka była w takim wieku, że nie było konieczne karmienie butelką ani masowanie brzuszka. I to w zasadzie cała historia, chociaż też początek nowego rozdziału, bo kotek u nas mieszka i chyba nigdzie się nie wyprowadza.

Oddanie kotka do schroniska graniczy z cudem. Nie wiem czy jakikolwiek podmiot w okolicy mógłby mi pomóc, w sensie że odciążyć mnie fizycznie z kota. Jakieś fundacje najpewniej byłyby w stanie udostępnić mi swoje media społecznościowe, żeby poszukać mu nowego domu, ale na 90% musiałabym być dla niego DT. Przede wszystkim stałoby się tak z racji wieku, bo maluch ma zdaniem weterynarza ok. 6-8 tygodni. W warunkach domowych rozwija się zaskakująco szybko. Przybrał na masie ok. 200g, przestał syczeć na psy, przyjmuje różnego rodzaju pokarm i oduczamy go używania pazurków w zabawie. Psy mają dużo emocji związanych z kotem, ale nie okazują agresji, co było dla mnie ogromną ulgą ponieważ Chałka ma silny instynkt pogoni, natomiast Brokuł bawi się trochę za ostro. Karma nie ma dostępu do kota, ponieważ nie słyszy (ergo - nie jesteśmy w stanie wycofać jej komendą z jakiegoś zachowania) oraz jakiś czas temu odkryła uroki memłania i szarpania się, a pomimo wieku i resztek zębów ma niewiarygodnie mocny chwyt oraz problemy z puszczaniem. Kociak jest u nas zaledwie pięć dni, a już miałabym problem żeby go komuś oddać, bo to jednak ryzyko że zostanie żywą pułapką na myszy, do tego niewykastrowaną bo po co.

Staram się przejść przyspieszony kurs obsługi kociaka, żeby był zdrowy, zsocjalizowany (nareszcie mogę używać tego słowa!) i szczęśliwy w psim domu.

Niestety, był też przykry aspekt. Chcieliśmy adoptować bardzo konkretnego kociego seniora. Może gdybym go nie poznała to by tak nie bolało, ale byliśmy w jego DT i tak, jak nie jestem kociarą, tak zakochałam się od pierwszego głasknięcia. Niestety, kiedy zgłosiłam kocie znalezisko fundacja dała nam odpowiedź odmowną - senior nie może pójść do domu z małym kociakem, bo to za duży stres. Racjonalnie nie mam z tym problemu i rozumiem, ale na pewnym poziomie emocjonalnym jest żal. Nie żal do kociaka, w żadnym razie, ale do okoliczności.

Comments

Popular Posts