Na co targać te kundle wszędzie (epizod drugi / alert guanoburzowy)



O targaniu kundli już na tym blogu było, ale ponieważ Życie z psem dało mi lepsze nagłośnienie w kwietniowym przeglądzie psich blogów, to chciałam pociągnąć ten wątek.

Zanim zaadoptowaliśmy pchlarza, naszego pierwszego psa, czytałam pasjami m.in. Życie z Psem, bo to uczciwe i kompletne źródło informacji na temat... życia z psem :D Także kiedy zostałam przez nich podlinkowana w lutowym, a potem kwietniowym przeglądzie psich blogów, to jarałam się jak znicze na pierwszego listopada, bo oto ja, pierwszorazowy właściciel kundla, bloger wołający na pustyni, napisałam coś mądrego.

Ponieważ jednak mam skłonność do dłubania w detalach i szukania precyzyjnych sformułowań, zawiesiłam się na jednej myśli, którą sformułował autor bloga w kontekście mojego wpisu "Przepraszam, że mam psa". Komentarz szedł dokładnie tak "Z jednej strony jak najbardziej zgadzam się, że pies nie ma takich praw jak człowiek i nie powinien być wszędzie wpuszczany. Jestem przeciwko robieniu z każdej kawiarni, sklepu lub restauracji miejsca, gdzie pies może wchodzić. Jest to po prostu niepotrzebne."*.


I mam spory problem z doborem słów oraz rozszyfrowaniem, co tak naprawdę miał autor na myśli.

(*ta gwiazdka jest stricte do autora ŻzP, jeśli będzie to czytał - ja wiem, że właśnie wyrwałam zdanie z kontekstu, którego tak naprawdę nie było, bo był tylko krótki komentarz; zależy mi jednak, żeby ten wpis nie został odczytany jako bycie czepialską piz wiedźmą, po prostu bardzo bardzo bardzo chcę coś przepracować, a to będzie za bardzo tl:dr, żeby produkować się w komentarzu)


Dopiero kiedy zaczęłam myśleć, dlaczego ten subiektywny i neutralny w gruncie rzeczy komentarz mnie drażni, uświadomiłam sobie coś, co wcześniej mi umykało. Zanim wkręciłam się w psią blogosferę, czytałam cztery dokładnie blogi - Zuzanku, Życie z Psem, Zamerdanych oraz Białego Jacka. Jeśli chodzi o ten ostatni blog, najbardziej podobały mi się wpisy dotyczące adopcji psów, w których o życiu z Małym Białym jest relatywnie niewiele. Z kolei na trzech pozostałych blogach (co początkowo przegapiłam), autorzy sporo piszą o życiu z psem, jak to się neutralnie mówi?, reaktywnym. Nie wiem dlaczego tak jest, ale zakładam, że właściciele psów "problemowych", takich jak młoda Legion czy Donner, mają dzięki temu pretekst do blogopisarstwa. Ponieważ najwyraźniej jestem fatalistką, spodziewałam się że adoptowany przez nas pies będzie destrukcyjnym monstrum, więc na zapas czytałam o tym, jak żyć z takim zwierzakiem. Najpewniej googlając konkretne katastroficzne wizje trafiłam na wpisy dotyczące silnego popędu łupu, ucieczek, agresji smyczowej, skakania na wszystko i wszystkich etc. 

Tylko potem się okazało, że mam posłuszną psią kluskę. I dlatego zaczęłam pisać tego bloga, bo adoptowałam dorosłego psa, który okazał się mokrym snem o posłuszeństwie i ułożeniu. Byłam przygotowana na dramat, który nie nastąpił. I to jest ten moment, kiedy nie tyle nie zgadzam się z komentarzem będącym leitmotivem tego wpisu (bo subiektywna opinia jest subiektywna), ale chcę zaznaczyć kilka rzeczy z mojej perspektywy, bo zakładam, że opiekun owczarka niemieckiego i dwóch młodych samoyedów może mieć zupełnie inny pogląd na różne rzeczy.**

(**tutaj drugi aneks - wiele lat temu pisałam w internetach bloga samorozwojowego i pewnego dnia zostałam nominowana do jakiejś zabawy, którą uznałam za szkodliwą. Pamiętam, że napisałam wtedy wpis, który został odczytany jako agresywny i wywołał jakąś kompletnie bezwartościową gównoburzę, dlatego szczerze mam nadzieję, że mój naturalny sposób bycia i wysławiania się nie zostanie po raz kolejny odczytany jako przypieprzanie się do autora, tym razem, Życia z Psem, który zrobił mi ogromną przysługę nabijając mi wejścia)

1) Pies nie ma takich praw jak człowiek...

Fakt. Ale to nie jest tak, że pies sam wchodzi do knajpy, na plażę czy do sklepu - oczywiście o ile cały czas rozmawiamy o psach towarzyszących. Pies bywa w takich miejscach ze swoim człowiekiem, więc to prawa tego człowieka są ograniczane w momencie postawienia mu jednego, pięciu, dziesięciu zakazów. Mogę się założyć o jakiś istotny organ, że jestem w stanie przeprowadzić mojego psa przez plażę w Sopocie w taki sposób, że pomimo dużych rozproszeń nie oddali się na pół metra. Czy to będzie relaksujący spacer? Nieszczególnie, ale czemu odmawiać MNIE, człowiekowi, prawa do przebywania na plaży z psem, jeśli jestem w stanie go w pełni kontrolować? I to nie dlatego, że jestem genialnym trenerem-treserem-behawiorystą. Po prostu moje psy są tak bardzo skupione na przewodniku, że z zasady się nie oddalają w terenie, w którym jest dużo innych osób. Nie ma w tym mojej zasługi, po prostu tak trafiłam i niechcący wzmaniałam te zachowania. Będą biegać na polu, łące, w pustym parku... ale nie po deptaku, centrum handlowym czy plaży w sezonie. Jeśli usiądę na kocu, to będą siedzieć obok, a jeśli chodzi o sukę to mogę się założyć o dowolne dwa organy, że nie wstanie dopóki ja nie wstanę. 

Ale nie jestem naiwna, wiem skąd te ograniczenia. Bo to jak z umożliwieniem ludziom prowadzenia samochodu po alkoholu. Część podejdzie do tego uczciwie, na zasadzie "wypiłem jedno piwo trzy godziny temu, dam radę spokojnie przejechać do domu", ale wielu wyjdzie z założenia, że "jaaaa nie dam rady!? jaaaa???". I dokładnie tak samo byłoby z brakiem ograniczeń nałożonych na psiarzy - po prostu dużo opiekunów będzie przeginać pałkę, bo przegina ją już teraz.

Czy ja poszłabym z psem na plażę w sezonie albo do bardzo zatłoczonej knajpy? Nie. Bo nie lubię takich miejsc i wolę wolną przestrzeń. Ale jeśli miałabym psa, którego jedynym popędem jest popęd do drzemki, i sama miałabym zbliżony do niego temperament, to nie rozumiem czemu razem nie moglibyśmy się smażyć za parawanem albo obżerać frytkami w fast foodzie. Chcę podkreślić, że opiekunowie psów ras pierwotnych lub psów pracujących mają trudniejszą robotę niż właściciele psów typu parówka. Pchlarz poza domem wchodzi w tryb pracy i musi dostać coś do zrobienia. Chodzenie z nim po pubach przez kilka godzin to dręczenie siebie i psa (spokojnie wytrzyma godzinę, drugiej bym już nie ryzykowała), ale suczka sobie ceni możliwość poleżenia w nogach i gwarantuję, że większość osób nawet jej nie zauważy. Zdarza się nam, że kelnerzy przynoszący wodę dla psów, przynoszą ją pchlarzowi i nawet nie widzą, że obok leży drugi kundel. Serio.

2) ...i nie powinien być wszędzie wpuszczany

Z szacunku dla cudzych uczyć religijnych umieściłabym na liście miejsc zdecydowanie nie dla psów kościoły i miejsca kultu i (ze względów sanitarnych) szpitale / przychodnie. I saunaria. Saunaria to zdecydowanie nie jest psie miejsce. Ale tak naprawdę nie podoba mi się klasyfikacja, że dane miejsce nie jest dla psa, bo znam masę psów, które zachowują się jak ninja i prawdopodobieństwo dokonania jakichkolwiek zniszczeń jest zerowe. 

W skrócie - mam problem z wrzucaniem wszystkich psów do jednego worka. I mam ogromny problem z twierdzeniami w których występuje słowo "powinno się", bo w sumie czemu się coś powinno lub nie powinno się robić?

3) Jestem przeciwko robieniu z każdej kawiarni, sklepu lub restauracji miejsca, gdzie pies może wchodzić.

To nie jest sarkastyczne pytanie - ale w sumie dlaczego przeciwko? Bo pewna liczba psiarzy w Polsce nie potrafi się zachować, więc dla pewności ustalmy zakazy dla wszystkich? Bo zakładam, że młody ON lub samoyed ze skłonnością do wokalizacji może być trudniejszy do ogarnięcia niż jakiś starszy kundelek albo apatyczny pekińczyk? 

PKP Intercity wprowadziło coś bardzo mądrego w Pendolino - wagon 7, czyli Strefę Ciszy. Strefa Ciszy to bardzo egalitarne określenie, które nikogo nie dyskryminuje. W Strefie Ciszy można kupić bilet dla dziecka lub dla psa, po prostu wszystkich obowiązuje przestrzeganie, no nie zgadniecie, ciszy. Zdarzało mi się jechać pięć godzin w tym wagonie w towarzystwie cudzego psa, który nawet nie pisnął. Albo cudzego kilkulatka (to było nawet bardziej imponujące). Najwyraźniej się da, jeśli tylko istnieje groźba kary lub przesadzenia, realistycznie ocenić możliwości swoje i swojego Pimpusia. 

Tak naprawdę chodzi o możliwość samodzielnego podjęcia decyzji; w tym sensie, że może nigdy z tego prawa nie skorzystam, ale chcę mieć hipotetyczną możliwość wejścia do sklepu z psem. Nawet jeśli to wiąże się z tym, że x osób będzie nadużywało tego prawa. Argumenty o higienie po prostu do mnie nie trafiają, w kontekście tych wszystkich osób które widziałam w publicznych toaletach i które nie myją rąk, a potem macają bułki w dyskoncie szukając tej idealnie chrupkiej.

Zdarzyło mi się raz, że wyrąbałam się jak długa na chodniku i wyrwałam sobie dziurę w nodze. W ciągu kilku minut byłam uwalona własną krwią i musiałam wejść do sklepu po jakiś plaster. Gdyby nie Luby, który mógł potrzymać mi psy, musiałabym je zostawić przy wejściu, co wiąże się z oczywistymi ryzykami. Ale nie ma zmiłuj. Rok temu pod lokalnym centrum handlowym zepsuło się auto kobiecie w ciąży. Czekała na lawetę, ale źle się poczuła i chciała wejść na chwilę do CH, żeby usiąść na kanapie przy wyjściu. No pech jak sto diabli była z psem i ochroniarz odmówił jej wejścia, nawet do automatu z napojami, żeby mogła kupić sobie wodę. Wątek na FB z tej historii zniknął, ale pamiętam że było tam sporo głupiej argumentacji i zero litości.

I ja wiem co właśnie zrobiłam - podałam dwa skrajne przypadki tylko po to, żeby obronić moją tezę. W praktyce mam świadomość, że dużo osób może zacząć chodzić na zakupy z psiaczkami, ale... czy to coś zmienia? 

4) Jest to po prostu niepotrzebne.

Fałsz. Fałsz, ponieważ to stwierdzenie nie uwzględnia potrzeb ludzi, którzy adoptowaliby psa, ale boją się ograniczeń z tym związanych. Takich jak - problemy z zabieraniem psa na wakacje, problemy ze zjedzeniem pizzy po spacerze z rodziną, problemy z pójściem na plażę w sezonie etc., i są to ograniczenia nałożone nie z tytułu posiadania psa który "nie umie" się zachować, ale ograniczenia które występują "bo tak". I to one są niepotrzebne. Jeśli ktoś boi się adoptować psa, bo martwi się jak będzie sobie radził z pracą na etacie, dwójką dzieci, brakiem samochodu etc., to zważywszy na liczbę psów bezdomnych trzeba wprowadzać i testować mechanizmy, które popychałyby ludzi do mądrych decyzji o adopcji. Nie, że biedny piesek ma smutne oczki, ale nie ma problemu z przewiezieniem psa autobusem, nie ma problemu ze znalezieniem kwatery w różnych widełkach cenowych, nie ma problemu z pójściem na pocztę, zjedzeniem obiadu i tak dalej.

Mam też wrażenie, że argumentu o miejscach które "nie są dla psów" najczęściej używają te osoby, które ogółem mało się "bujają po mieście". I to nie jest zarzut na poziomie "polaki cebulaki", ciemnogród i zabobon, nie, zupełnie nie, po prostu dużo osób się dziwi, że bez problemu rezerwujemy pobyt w hotelu z dwoma psami, albo podróż z dwoma kundlami nie wymaga żadnej superlogistyki, ale kupna dwóch pasów do szelek i obroży za zawrotną sumę dwudziestu złotych i zapakowania miski na wodę, albo spaliśmy w schronisku górskim i moje psy nie złamały ciszy nocnej, bo przecież psy szczekają. No takie czary, że nie szczekały.

Użyłam tego argumentu również z tego względu, że jestem fanem Życia z Psem (do tego stopnia, że jestem na fb członkiem tej samej barfnej grupy i jaram się jak pseudofan jak ziomek pisze jakiegoś posta), ale nie potrafię sobie przypomnieć by na blogu pojawił się chociaż jeden wpis na temat wakacji z psami, tym bardziej o takich wakacjach, które zakładają czas spędzony między innymi ludźmi, a więc żarcie w knajpach, deptaki, dramatyczne próby wejścia z psem lękliwym do windy i kwadrans szybkiego marszu od drzwi hotelu w dużym mieście do najbliższego trawnika. Mam tutaj na myśli, że świat pełen jest psiarzy, którzy doskonale sobie radzą w podróży i dużych miastach, więc wzięłabym poprawkę na liczbę osobistych doświadczeń. 

Dla kogoś kto nie ma pełnego obrazu sytuacji - adoptowałam dwa dorosłe psy i od samego początku wspólnego życia były oswajane z tym, że trochę podróżujemy, często spędzamy cały dzień poza domem i jemy na mieście. No i dają radę. Były z nami w centrach handlowych, różnych hotelach, hipsterskich barach i restauracjach z białymi obrusami do ziemi. Mój ojciec rzekł mówić, że brzydzi go dyszenie psa. Jak rozumiem, nie-psiarzy po prostu brzydzi kontakt z psem, bo może zatrzymali się świadomościowo x lat temu, kiedy pies był na wsi przy budzie, w tym złym sensie. Albo kogoś boli dolny odcinek pleców, że oszczędzał na obiad w restaurancji od czterech wypłat, a tu obok sadzają mu siksę z dwoma kundlami i ciekawe, skąd ma na to pieniążki. 

Ja osobiście wolę z nimi chodzić po rozległych łąkach, pustych plażach lub wokół jeziora. Ale jestem zmotoryzowana i mieszkam na przedmieściach, więc mi łatwo decydować gdzie pójdziemy. Jeśli ktoś jest zwierzęciem knajpianym, mieszka w mieście i nie ma prawka, a do tego nie chce rezygnować ze swojego wege lunchyku w modnej knajpie, i może sobie bez problemu znaleźć w schroniku psa który nie domaga się ogromnej porcji ruchu i chętnie poleży pod stołem z raciczką do memłania, to czemu tej osobie utrudniać decyzję o adopcji?



Podsumowując. W teorii wiem z czego biorą się enigmatyczne stwierdzenia, że "nie wszystko jest dla psów" i potrafię to sobie zracjonalizoać. Głównie takie komentarze wypływają z:
1) braku lub negatywnych doświadczeń z danym zagadnieniem, jeśli musiało się znosić czyjeś skandaliczne zachowanie, lub
2) mylnego założenia, że jeśli ja nie potrzebuję chodzić z psem na plażę, do sklepu albo knajpy to inni też nie muszą potrzebować, niech sobie znajdą inne rozrywki.

Co nie zmienia faktu, że jest to generowanie przykrych utrudnień, które kolektywnie niewiele zmieniają. To, że gdzieś nie wpuszczą mnie z pieskiem wcale nie sprawi, że to miejsce będzie czystsze, pachnące różami albo ekskluzywne. Sprawie tylko i dokładnie tyle, że pójdę z moimi kundlami spędzać czas gdzieś indziej i, poniekąd z automatu, będę tam zostawiać pieniądze.

Comments

  1. Bardzo mądry wpis, z którym dodatkowo się zgadzam. Z jednej strony rozumiem obawy właścicieli przeróżnych obiektów (szczególnie restauracji czy sklepów spożywczych), którzy z góry mówią zwierzakom nie; nie są one bezsensowne i bezpodstawne, ale jednocześnie uważam, że jest to takie pójście na łatwiznę z ich strony - "nie ma psa = nie ma problemu". I oczywiście mają prawo rządzić po swojemu. Jednak odkąd największa galeria handlowa w moim mieście otworzyła się na zwierzaki mam okazję obserwować, czy te obawy mają przełożenie na rzeczywistość i wcale nie widzę, żeby ludzie robili sobie z tego obiektu psi wybieg. Rzadko widuję tam psy, ale jeśli już, to zachowują się wzorowo, sama parokrotnie bywałam tam z moimi i nie sprawiały żadnych problemów. Jeśli się nie mylę to do samych sklepów wchodzić nie wolno, ale miło, gdy ktoś kto czeka z naszym zwierzakiem nie musi stać na zewnątrz, kiedy np. pogoda jest paskudna (galeria połączona jest z dworcem PKP, więc czasami czekając na pociąg też można na szybko coś złapać). Pokazuje to poniekąd, że danie przyzwolenia nie oznacza, że społeczeństwo zacznie działać kompletnie bezmyślnie i dojdzie do tragedii... Wiem, że ludzie są różni i może trafić się człowiek lekceważący wszelkie zasady, ale uważam i wierzę, że akurat w takich miejscach nikt nie przeszedłby obojętnie wobec zwierzaka załatwiającego się między ludźmi, bo to po prostu obciach. Niewychowany i problematyczny pies to (nie oszukujmy się) kłopot przede wszystkim dla opiekuna i jestem zdania, że mało kto decyduje się na zabieranie takiego zwierzaka w miejsca pełne ludzi, skoro zwyczajnie zrobiłby samemu sobie pod górkę. Pies absolutnie nie musi być zawsze i wszędzie ze mną, nie biorę go tam, gdzie nawet mnie samej by przeszkadzał (długie zakupy), gdzie będzie czuł się źle albo gdzie po prostu nie ma miejsca dla psów (tłumy, ścisk, mało przestrzeni, ciągły ruch etc.), ale na zakazy na każdy kroku patrzę sceptycznie... Moim zdaniem lepiej sprawdzałby się tu system kar, bo jak sama mówisz - to już skłania do myślenia ;) Zawsze lepiej czuje się ze świadomością, że pozwala się mi samej decydować, podejmować ryzyko i brać na siebie odpowiedzialność niż wtedy, gdy z góry ocenia się, że mój zwierzak w moim towarzystwie narobi tylko szkód. Kiedyś zapytałam ochroniarza czy można wchodzić na teren biblioteki ze zwierzakiem (była to kwestia wstąpienia na parę minut, żeby oddać książki), odpowiedział, że jest zakaz, ale najwyraźniej sam nie był do tego przekonany, bo stwierdził, że psy są często grzeczniejsze niż ludzie i sam z siebie po prostu pilnował mi czworonoga

    ReplyDelete
    Replies
    1. To o czym napisałaś, to jeden z aspektów o których zapomniałam w tym wpisie - nikt celowo nie będzie sobie robił pod górę, zabierając gdzieś rozwydrzonego psa. W parku jeszcze jakoś uchodzi, bo hehe, on się tylko bawi, ale robiący inbę w kawiarni, kiedy właściciel chce się napić kawy i spokojnie pójść do toalety raczej by nie przeszedł.

      Delete

Post a Comment

Popular Posts