Widzę Cię




Zanim pojawiły się psy, były szczury. Najpierw dwa, potem trzy, pięć, ostatecznie stado zatrzymało się na czternastu szczurkach, przy czym niektóre nie zdążyły się poznać. Niestety wadą szczurków jest to, jak krótko żyją.

Pewnego dnia po prostu postanowiliśmy mieć jakieś zwierzątko. To taki etap w związku, kiedy dojrzało się już do zamieszkania razem i dzielenia opłat za czynsz, ale jeszcze nie bierze się na siebie obowiązku opieki nad kimś słabszym lub podpisania hipoteki. Ponieważ wynajmowaliśmy, chcieliśmy jakieś zwierzę które jest interaktywne ale nie żyje zbyt długo, na wypadek szukania innego lokum. Padło na szczury. Najpierw kupowane w zoologach, potem adoptowane.

Szczurki domowe nauczyły mnie wielu ważnych rzeczy o posiadaniu zwierzaka, i głównie było to poprawne rozumienie czym jest "posiadanie" czegoś żywego. Szczury i inne gryzonie są na ogółem traktowane jako narzędzie zamknięcia ust dziecku, które płacze o pieska, ale z różnych przyczyn go nie dostanie. W związku z tym zwierzaki żyją potem na nieadekwatnym (acz tanim) podłożu, mają stanowczo zbyt małe (acz tanie) klatki i jedzą jakąś beznadziejną (acz tanią) karmę. Okazjonalnie lądują na śmietniku albo umierają na dość popularne u tego gatunku guzy, których nikt nie zamierza operować, bo szkoda forsy na zwierzaka za dychę. Kiedy byłam aktywna na szczurzym forum, szybko wyklułam pojęcie szczurzego komando, wyrażonego w nadgorliwych i usilnie popisujących się swoim miernym sarkazmem użytkownikach, którzy przepytywali każdego nowicjusza z pelletu, karmy i wymiarów klatki. Bo przeważnie faktycznie jest tak, że klatki są mikre, karma jest fatalna, pellet pyli, a szczury nie mają wybiegu albo wręcz przeciwnie - mają go po trawie w parku.

Kochałam moje ogony, chociaż zaczynałam od maciupkiej klateczki i karmy za osiem złotych, bo taką akurat mieli na stanie w sklepie zoologicznym. I widziałam różnicę w ich zachowaniu i standardzie życia, kiedy dostały do dyspozycji osiatkowaną klatkę o wymiarach metr na długość i półtora metra na wysokość i zróżnicowany pokarm. Mogłam obserwować jak wchodzą ze sobą w interakcje w dużym stadzie, widziałam że różne samiczki miały różne ulubione hamaczki, bawiły się razem na wybiegu, korzystały z tuneli, potrafiły działać zespołowo żeby rozwikłać jakąś zagadkę ale też reagowały na cmokanie i niektóre chciały uczyć się sztuczek, z grubsza tych samych jakich teraz uczę psy. Mogłam oczywiście trzymać ogony w klatce przeznaczonej w najlepszym razie na chorobówkę i wmawiać sobie, że przecież mają żarcie i wodę, więc to tylko szczury i przecież one cały czas śpią (a co miałyby robić w klatce o wymiarach 30x15 cm?) ale ponieważ widziałam różnicę w zachowaniu nie potrafiłabym mieć zwierząt i jednocześnie nie spełniać ich potrzeb. Kiedy moje szczurki się zestarzały i zaczęły chorować, zaczęły się też wycieczki do weterynarza. I chociaż koszt jednej wizyty wielokrotnie przekraczał sklepową cenę "nowego" szczura, to nie byłoby to właściwe czekać na czyjąś śmierć, żeby mieć nowe, zdrowe zwierzątko. Szczególnie, że każdy miał inny charakter, lubił inne rzeczy i po ich odejściu za niektórymi tęsknię bardziej, bo były bardziej proludzkie i nasze wspólne życie było faktycznie wspólne, a nie że gdzieś w kącie mieszkania jest klatka i trzeba pamiętać o wodzie, karmie i sprzątaniu.

W narracji o psich adopcjach i ogółem posiadaniu psa niewiele mówi się o wymaganiach psów ze schroniska. Też mi pomysł, kundel ze schrona ma mieć jakieś preferencje? No przecież pies to pies, wystarczy mu kontakt z właścicielem (jeśli właściciel akurat jest w nastroju), micha, dostęp do wody i legowisko zamiast boksu. No i ja mam z tym problem, bo z tego typu twierdzeń wychodzą różne rzeczy, które niewiele mają wspólnego z rzeczonym psem. Ja słyszę "chcę mieć psa, ale nie obchodzi mnie co temu psu naprawdę sprawia radość, więc robię tak żeby było mi wygodnie", ewentualnie "wyciągnąłem go z boksu, szychta skończona". I nie chodzi o to, żeby sobie odejmować od ust i podporządkować całe życie psu, ale żeby WIDZIEĆ go jako odrębny, czujący byt, który ma swoje potrzeby sięgające trochę dalej niż podstawy piramidy Maslowa i zaakceptować, że psy są różne i nasz nie musi lubić lub czuć się komfortowo w danych sytuacjach.


Sceny z życia psiecierzyńskiego, czyli rzeczy które są ważne dla moich psów.


1) Szczęśliwie moje psy nie potrzebują dwudziestu kilometrów biegu z obciążeniem codziennie, ale są najszczęśliwsze po długim spacerze. Spacer to nie jest taki wycinek dnia, podczas którego ja siedzę na ławce w książką, a psy zajmują się sobą na wybiegu. Spacer to faktyczne pokonywanie dystansu z przerwami na różne aktywności. O ile dla pchlarza x kilometrów na smyczy to całkiem akceptowalna opcja, tak suczka jest eksploratorką i widzę ile radości sprawia jej chodzenie luzem. I ma preferowany teren - wysokie trawy, krzaki, gęsto zalesione parki. O ile pchlarz radzi sobie w każdym terenie, tak dla suki spacer po mieście lub nawet blisko jezdni jest niekomfortowy. Po plaży depcze, ale bez przekonania.

2) Obydwa psy robią różne sztuczki w sporych rozproszeniach, ale suczka nie potrafi walczyć o swoje i jeśli pchlarz wchodzi jej w paradę to się wycofuje - bardzo potrzebuje mojej uwagi.

3) Moje kundle z zasady nie potrzebują innych psów. Na grupie regionalnej krąży opis incydentu, podczas którego pan X spuścił swojego psa żeby ten pobiegł do psa pana Y. Pan X nie uznał za stosowne zapytać o zgodę, w związku z czym pan Y obił mu mordę. Abstrahując od przemocy jako środka wychowawczego, gdyby ktoś spuścił swojego nadpobudliwego psa wiedząc, że on wystrzeli w naszą stronę, to bym się zestresowała, bo najpewniej skończyłoby się starciem i raczej mój pies by... wygrał. Jakaś pani wysłała mi prywatną wiadomość na fejsie, że muszę mieć coś z głową że nie pozwalam moim psom się bawić się z innymi. Czego ta pani nie rozumie, to tego że pchlarz był prawdopodobnie psem podwórkowym i jego byłym opiekunom zwisało czy ma dobrą socjalizację z innymi psami (podpowiedź - nie ma). Odkręcam pewne rzeczy na tyle na ile jestem w stanie, ale nie oczekuję od czterolatka który nie potrafi się bawić z psami, że spontanicznie zacznie się cieszyć z jakiegoś podbiegacza. Osobiście traktuję takie psy jak dobrą okazję treningową - to one są luzem i bez kontroli, co częściowo zdejmie ze mnie odpowiedzialność jeśli coś się stanie. Jeśli właściciel zakłada, że jego pysiaczek jest przyjazny i chce się bawić, więc inne psy na pewno też są przyjazne i chcą się bawić, to jest naiwny i niemądry, ale to już nie mój problem.

4) Może psa pana Kowalskiego urządza rundka wokół bloku z przerwą na fajkę (a może nie, po prostu nikt go nie pyta o zdanie) , ale dla moich psów spacer powinien mieć najlepiej około 8-10 kilometrów lub więcej, powinien trwać minimum godzinę i powinien się składać z różnych aktywności. I nie, że moje psy będą coś niszczyć albo marudzić jeśli im tego nie zapewnię, ale po prostu WIDZĘ, że dzięki temu są szczęśliwe - że suczka potrzebuje czasu na wąchanie i eksplorację okolicy, a pchlarz lubi się uczyć i aportować, za to eksploracja mało go interesuje. Tyle tylko, że sucz trafiła do mnie po dziewięciu miesiącach w schroniskowym boksie i razem odkryłyśmy, że cieszą ją długie spacery. Myślę, że gdyby została adoptowana przez kogoś kto mógłby (chciałby?) jej dać tylko trzy rundy wokół domu, to by się przystosowała. Pchlarz po swoich pierwszych pięciu kilometrach padł jak nieżywy - teraz z łatwością robi 15 kilometrów z aportowaniem, pływaniem, zabawami węchowymi i treningiem posłuszeństwa.. Może i nie działaby mu się krzywda, gdybym go zamknęła w przydomowym ogródku, ale dlaczego miałabym ignorować jego potrzeby?

5) Suczka nie jest szczególnie pewna siebie i potrzebuje mojego wsparcia w różnych sytuacjach. Na przykład na ulicy, kiedy mija nas motor lub ciężarówka. Albo kiedy ktoś podchodzi ją pogłaskać, to jeśli jest to kobieta lub dziecko to okej, natomiast mężczyźni ją niepokoją i to moim zadaniem jest ją ochronić, a nie że pan Iksiński koniecznie musi pogłaskać pieska, bo od tego on jest i musi się przyzwyczaić. Sunia potrzebuje też mojej uwagi kiedy wchodzi do nowych pomieszczeń albo zbliżamy się do czegoś co może być nowym pomieszczeniem, na przykład boi się wiat śmietnikowych i jeśli mam możliwość zostawiam ją na komendzie dwa, trzy metry od wiaty i wchodzę do niej sama. O ile pchlarz ma żelazną pewność siebie, tak sunia mnie potrzebuje i nie wyobrażam sobie najpierw ją adoptować, a potem zostawiać samą w trudnych sytuacjach i liczyć, że nie zepsuje to naszych relacji, odwołania lub pracy.


W naszym wspólnym życiu wystąpiły też popędy lub zachowania, które zostały lub zostają wygaszone. Są to:

1) Skłonność do kłusownictwa. Suczka może być delikatna i nieśmiała, ale w warunkach łąkowookołoleśnych to maszyna do zajeżdżania zajęcy, saren i gryzoni. O dziwo nie znęca się nad gryzoniami domowymi, natomiast ma duże skłonności do gonienia zwierzyny, no i nie mogę jej na to pozwolić. Chodzi luzem bo jest odwoływalna, ale odruch pogoni pozostał.

2) Podbiegactwo. Nienawidzę podbiegactwa. Pchlarz nie interesuje się innymi psami, natomiast suczka ma ciągoty w tę stronę i początkowo podbiegała do każdego. Wypracowaliśmy tyle, że nigdy nie podbiegła do innego psa na smyczy, natomiast pies idący luzem to duża pokusa. Patrzy na nas i czeka na zgodę, ale wiem, że bardzo bardzo chce. Przeważnie inni właściciele nie mają z tym problemu, bo nie jest duża, więc w świadomości kolektywnej nie stanowi zagrożenia. Inna rzecz, że za nią drepta dwadzieścia kilo czarnego kundla i to już ludzi stresuje trochę bardziej.

3) Pobieranie śmieci i odpadków podczas spaceru. Ogółem wali mnie, że oduczenie psa sznupania uchodzi za trudne. Nie będę ryzykować płukania żoładka i mamy naprawdę niezłe rezultaty z pracy nad rezygnacją, więc najwyraźniej się da.



I jeszcze jedno...

...adopcja psa z dobroci serca to coś w oczywisty sposób pozytywnego, ale jak każda rzecz powinna się wiązać z przemyśleniem różnych rzeczy. Pies w warunkach domowych raczej na pewno będzie miał lepiej niż w schronisku, chociaż znam naprawdę dobre schroniska i potrafię sobie wyobrazić naprawdę beznadziejne domy. Dla wielu psów legowisko i miska to więcej niż miały kiedykolwiek i te trzy spacery dziennie wokoł bloku są okej. Znam psy które po przejściu stu metrów kładą się na ziemi i mają dość - możliwe, że dla nich wyjście na fajkę i siku jest jak znalazł. Po prostu chciałabym, żeby każdy widział swojego psa takim jaki on jest - to znaczy jeśli kocha biegać, to żeby mógł się bezpiecznie wybiegać, jeśli kręcą go zabawy węchowe (nawet jeśli jeszcze o tym nie wie) to żeby mu tę potrzebę zaspokoić, a jeśli szarpanie jest ekstra, to żeby zorganizować mu fajny i bezpieczny dla zębów szarpak. Jeśli lubi inne psy, to żeby zabierać go na wybieg, a jeśli nie lubi - to go tam nie zabierać. Jeśli kocha wodę, to pozwolić mu pływać, a jeśli nie - to nie wrzucać go do niej "dla żartu". Po prostu byłoby fajnie, żeby realnie oceniać potrzeby swojego zwierzaka zamiast racjonalizowania sobie, że chciałabym mieć psa, aaaale w sumie to nie chce mi się z nim dużo chodzić / zastanawiać się jak z nim spędzać czas, aaaale to w sumie okej, bo nudząc się cały dzień ma i tak lepiej niż w tym brzydkim schronisku.

Comments

Popular Posts