Rynek wtórny piesków w typie



W lipcu 2018 do Fundacji Judyta trafiło kilka szczeniaczków w typie shi-tzu. Bardzo szybko zgłosił się tabun chętnych po pieski, bo w typie to jakieś tam snobistyczne pierdololo, grunt żeby somsiad się nie poznał, a poza tym zawsze będzie można się pochwalić dobrym serduszkiem, bo się zaadoptowało pieska. Piesków było bodajże 10, chętnych ponad 60, w każdym razie shi-tzu zabrakło dla wszystkich zainteresowanych i Fundacja dostała masę interesujących wiadomości, które upubliczniono NA FEJSBUKU. Wśród największych hitów jest grożenie fundacji policją, "oby wszystkie huj szczelił" (pisownia oryginalna) oraz insynuowanie, że fundacja obcym wciska kundle, a rasowe rozdaje znajomym. Przypominam, że pieski były w typie.

Inne schronisko. Tym razem kotłowało się tylko na małym, lokalnym fanpage'u, więc nie ma powodu linkowania czczej dyskusji. Do schroniska trafił pies w typie, wyjątkowo urodziwy. Bardzo szybko ustawiła się po niego kolejka chętnych, tylko równie szybko okazało się, że pies nie toleruje innych zwierząt i może sprawiać duże problemy niedoświadczonemu opiekunowi. Ale był ładny, więc kolejka rosła. Rósł też jego wątek na fejsie schroniska, gdzie zarzucano organizacji, że trzyma go jako zachętę dla odwiedzających i pracownicy przyciągają potencjalne rodziny na tego konkretnego psa, żeby potem spróbować im wcisnąć jakieś kundle. Zabolało. Zabolało strasznie, bo umówmy się, że dużo osób naprawdę przyjeżdża zobaczyć kogoś konkretnego, ale jeśli tym psem jest duże zainteresowanie to pracownicy podpowiadają inne rozwiązania i to jest trochę rozczarowujące, bo ostatecznie każdy ma prawo marzyć o ONku, tosie inu, buldogu angielskim czy co tam mu duszy gra. Jakie ma ku temu powody to inna rzecz.

I trochę to rozumiem. Długo rozglądaliśmy się za psem, jeszcze dłużej jeździliśmy w różne miejsca szukać drugiego. Z pchlarzem było tak, że wmurowało mnie przed jego boksem i od pierwszej sekundy wiedziałam, że on będzie mój. Kiedy pojawiła się myśl o kolejnym zwierzaku, czekałam na drugie objawienie. Mam świadomość, że to nie jest najmilej widziane, bo jeśli wolontariusz lub pracownik zna od podszewki sto lub dwieście psów i życzy im dobrze, a ktoś taki jak ja szwenda się między boksami i czeka na jakiś znak, to wygląda to niepoważnie. W każdym razie raz zdarzyło się tak (nieistotne gdzie, nieistotne szczegóły), że umówiliśmy się w schronisku obejrzeć konkretnego psa na konkretny dzień, z nastawieniem że jak polubią się z pchlarzem to bierzemy. Wyobraźcie sobie moje zdziwko, kiedy my przyjechaliśmy, a psa nie było bo... został wydany do adopcji wcześniej, chociaż nam powiedziano, że wcześniej się nie da. I autentycznie poczułam się jakby ktoś mnie kopnął w żołądek, kiedy usłyszałam, że "ale mamy x innych psów, można się rozejrzeć". 

Ciągle czuję ścisk w żołądku. W tamtym momencie nieszczególnie interesowała mnie kolejna runda wokół boksów minutę po tym jak się dowiedziałam, że mój kundel poszedł do domu. Z drugiej jednak strony mogłam zabrać kogoś z tych x psów. I ostatecznie tego nie zrobiłam, po części dlatego, że zdenerwowało mnie, że najwyraźniej ktoś sobie czegoś nie zapisał. Ten dzień trochę mi się rozlał w pamięci, bo byłam rozgoryczona i trochę próbowałam samą siebie przekonać, że w boksach tego schroniska jest ponad dwieście psów, więc dla kogoś to może być szczęśliwy dzień, ale nie potrafiłam się zmusić tak bardzo czułam się zrobiona na szaro.

Inne miejsce, inny czas, szczegóły nieistotne. Mam w głowie listę interesujących mnie imion - z częścią tych psów byłam już na spacerze, części nie miałam okazji poznać. Nie ma co ukrywać  - spodobały mi się wizualnie. Pracownicy aktywnie ZNIECHĘCAJĄ mnie do każdego z tych psów, bo one mają już kilkoro zainteresowanych. Zasadniczo nie widzę powodu dla którego nie mogę wystartować w wyścigu, bo może ktoś inny ma lepsze warunki, ale może nie. Tyle tylko, że nie jestem naiwna i rozumiem, że może uda się przekierować moją uwagę na innego rezydenta schroniska. I znowu - czuję się z tym okropnie, bo wiem, że w schronisku jest, weźmy na to, 80 psów, kolejka ustawia się do trzech, a te 77 czeka na cud i teraz wszystko zależy od tego, jak bardzo chcę koniecznie mieć kremowego psa z klapniętymi uszami. W tym momencie kotłuje się we mnie narastające poczucie winy, ale też lekka szydera, bo do kremowego psa z klapniętymi uszami trzeba się ustawić w ogonku i przejść jakąś skomplikowaną procedurę przedadopcyjną (żeby się upewnić że na pewno nie jestem łasa na żywą ozdobę salonu), ale podpalanego kundelka mogę mieć na tylnej kanapie auta za kwadrans i nagle moje warunki nie muszą już być dokładnie prześwietlone.   

Ostatnia anegdotka. Na fanpage'u schroniska XYZ pojawia się fota szczeniaczka w typie. Ale tak bardzo w typie, do tego rasy która uchodzi za rodzinną, niezwykle cierpliwą do dzieci i w ogóle nadprzyrodzenie niemal cudowną, tyle tylko, że szczeniaki z "domowych hodowli" tej rasy chodzą na olx za tysiaka, więc trochę drogo i kiedyś to były czasy, jak szczeniaka można było dostać za kratę piwa zamiennie z flaszką. Schronisko szuka właściciela, bo przecież kwarantanna i może komuś uciekł. Pod postem jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne komentarze, że ktoś może przyjechać za godzinę, że ktoś inny jest zdecydowany, że jeśli właściciel się nie odezwie to trzyletnia Amelcia czy inna Hermenegilda o takim właśnie piesku od zawsze marzyła. Wkrótce pojawia się info, że właściciel się znalazł, ale jednak nie chce tego psa i szczeniak będzie do adopcji. Parę godzin później post znika ze strony. Niby nie moja sprawa, ale jestem autentycznie ciekawa kto i dlaczego dostąpi możliwości adopcji tego zwierzaka.


Ale jaki JA mam z tym problem?

Po pierwsze, w wielu tekstach zachęcających do adopcji ludziom się sugeruje, że w schroniskach jest piesków od groma i jeśli ktoś marzy o psie w typie, to na pewno takiego znajdzie. Przemilcza się jednak, że do zdrowych psów w typie jest kolejka, a zasady "rekrutacji" nie są do końca znane. Nie podejrzewam pracowników schronisk o jakiś mętny obrót pieskami które wyglądają na rasowe, ale dwukrotnie zainteresowaliśmy się psem "w typie" i dwukrotnie nas od niego zniechęcano argumentem od czapy, że jest nim duże zainteresowanie i w zwiąku z tym procedura adopcyjna będzie dłuższa. Co ciekawe, również dwa razy moją uwagę zwróciły inne psy w typie, ale że akurat były przewlekle chore to mogłam je adoptować od razu (dwa różne schroniska, dwa różne problemy, niesmak na zbliżonym poziomie).

Nie miałam żadnych preferencji jeśli chodzi o "rasę", ale podobają mi się psy długowłose. W związku z tym już zawsze będę się zastanawiać, czy pracownicy schroniska będą na mnie patrzeć jak na łowcę darmowego psa trochę-jakby-w-rasie, za każdym razem kiedy zapytam o coś, co nie jest podpalanym kundelkiem. I to jest bardzo przykre, bo wiem że charakter jest najważniejszy, ale też są rzeczy które mi się zwyczajnie nie podobają, więc jeśli miałabym do wyboru adoptować teriera albo kupić cokolwiek innego, to kupiłabym sobie psa, bo teriery po prostu nie są moją broszką.

Dwukrotnie wydano mi zwierzę bez żadnych dodatkowych pytań. Z adopcją pchlarza sami się wstrzymaliśmy, żeby skompletować wyprawkę (schronisko wyraziło gotowość pożyczenia nam smyczy, żebyśmy mogli wyjść już z psem), ale suczkę zabraliśmy od razu. Zadano nam dosłownie dwa pytania - czy mamy dom czy mieszkanie oraz czy mamy dzieci lub inne zwierzęta. Nie wypełniałam żadnej ankiety, nie miałam wizyty przed- lub poadopcyjnej i autentycznie się zdziwiłam że tak to przebiega. A potem zdziwiłam się jeszcze bardziej, jak zainteresował mnie inny pies i nagle się okazało że nie, tego zabrać nie mogę bez skomplikowanej procedury. Skomplikowana procedura mi nie przeszkadza, ale podwójne standardy już tak.



Komentarz uściślający, bardzo ważny w kontekście tego wpisu

Nie mam żalu do schroniska A, B czy C, że wydano mi czarnego kundelka, a białego owczarka tak jakoś nie chciano. Cały czas mam z tyłu głowy, że praca w schronisku to nie tyle praca ze zwierzętami, co z ludźmi, którzy mają różne wymówki na oddanie psa, wycofanie się z adopcji lub niezwykle interesujące wyobrażenia o tym, co to są adekwatne warunki bytowe. Dlatego rozumiem, a przynajmniej staram się rozumieć. Zdaję sobie sprawę, że dużo osób kupuje lub adoptuje psa "pod kolor zasłon", a potem nie zaspokaja jego potrzeb w dostatecznym stopniu i takie osoby szybciej połakomią się na coś co wygląda jak golden niż na coś co nie wygląda jak nic konkretnego - stąd podrasowane wymagania wobec rodzin adopcyjnych. Co więcej - w polskim psim internecie jest taki wpis, który bardzo naprostował moje wyobrażenia o adopcji psa i jest to WPIS O BORYSIE, po którym poczułam się bardzo ze sobą źle i trochę pielęgnuję to uczucie, żeby nie zapomnieć. Borys z wpisu to duży pies o dobrym charakterze, który bezskutecznie próbuje zwrócić na siebie uwagę odwiedzających schronisko. Ten wpis jest dla mnie ważny nie tylko dlatego, że zaczęłam uważniej patrzeć na zwierzęta w boksach, ale też rozumiem, że pracownik schroniska widzi je BARDZIEJ i to nie może być fajne obserwować jak piętnaście osób ślini się do jednego psa, a w boksach obok inne psy aż skręca z braku uwagi. 

Comments

Popular Posts